Andrzej Błaszkiewicz „Generał” – SAR: 1964 – 1968
Redaktor Muzyczny
Szef Redakcji Muzycznej
Z-ca Redaktora Naczelnego ds. Programowych
SAR – przygodę mojego życia opisuję po latach, mając w pamięci okruchy fantastycznych wspomnień. Oto „dyndający sygnał” Modern Jazz Quartetu i aksamitna zapowiedź Henia Tomaszewskiego: „Tu Studencka Agencja Radiowa”, oto burzliwe obrady kolegium i uśmiechnięta jak słońce twarz Wojtusia Wójciaka, oto bohaterska akcja układania kabli do akademików na tamtą stronę Wrzeszcza i miotający k…, wiecznie pełen dynamitu Wiciu Gizenga Godzwon; oto zasępiony „maksymalnie” Andrzej Kim Nowak, przeglądający niezwykle starannie jakiś „nie bardzo” tekst; oto pierwsze płyty Beatlesów, które z uwagi na niejasną dla mnie do dziś niezgodność „z jedynie słuszną linią” leciały tak często tylko u nas…
Co mnie do SAR’u przywiodło?
Była to wcale niemała taśmoteka jazzowa, a ja kochałem wówczas Parkera, Petersona, Elę Fitzgerald, Mingusa, Daviesa…
Twórcą potęgi jazzowej w SAR’ze i szefem prawdziwie oddzielnego księstwa czyli Redakcji Muzycznej był Staszek Stępniewski, mój pierwszy szef i nauczyciel.
Nie pamiętam niestety swoich audycji jazzowych z tego okresu, pamiętam natomiast całkiem niezwykłe jak na owe czasy relacje z festiwali jazzu studenckiego „Jazz nad Odrą”. Targałem do Wrocławia magnetofon reporterski (ok. 10 kg) i doskonały mikrofon radziecki (ok. 5 kg). Mikrofon wieszało się z narażeniem życia na jednym z żyrandoli we wrocławskim Pałacyku, nagrywało się prawie wszystko, a potem powstawały wspaniałe reportaże opisujące nie tylko cudowną atmosferę tego klubu, ale także bezdyskusyjne zwycięstwa gdańskiego, młodzieńczego jazzu, któremu przewodził sam Włodzio Nahorny.
Ale prócz jazzu do SAR’u przywiódł mnie także bardzo wysoki poziom audycji literackich, tego skąd inąd politechnicznego radia. Pamiętam do dziś wspaniałe słuchowisko „Harmonijka”. Jego współtwórca, a jednocześnie współtwórca SAR’u – Andrzej Guziński, towarzyszył naszym poczynaniom jeszcze po wielu latach od przekazania berła Wojtkowi Wójciakowi.
Co mnie w SAR’ze trzymało?
Studiowałem na Wydziale Elektrycznym. Zupełnie niepojęty dziś terror jaki tam panował, z pewnością nie stwarzał wielu możliwości na dodatkowe, poważne zajęcia zwłaszcza pod koniec semestru, kiedy to fundowano nam 6 egzaminów w sesji.
Nawet Studium Wojskowe robiło co mogło, aby dorównać Podstawom Elektrotechniki czy Teorii Zwarć.
A jednak mimo starań tylu wybitnych uczonych i pułkowników, którzy czyhali na każde potknięcie – niemal każdego wieczoru poświęcało się SAR’owi każdą wolna chwilę.
Dlaczego? Kto to dziś zrozumie? … Myślę, że prócz niezwykłej magii radia – tę pojmie zaś tylko ten, komu dane było sam na sam z mikrofonem i skupionymi za szybą sylwetkami techników mówić coś do kogoś, kogo nie widać, kto mniej lub bardziej uważnie słucha – była to całkiem nadzwyczajna koleżeńskość. To przecież tu stworzyliśmy wcale niemałą bandę, to tu rodziły się przyjaźnie na całe życie, to przecież w SAR’ze wielkie sympatie, a potem wielkie miłości zaowocowały małżeństwami. Także w moim przypadku pomysł rozszerzenia Redakcji Muzycznej o sekcję muzyki poważnej miał tak doniosłe skutki, że do dzisiaj, czyli po blisko 35 latach „wszystko u mnie gra….” Myślę też sobie, że zwłaszcza przez ostatnie dwa lata działalności, czyli w czasach kierowania sporym oddziałem redaktorów, SAR był dla mnie także niezłą szkołą menadżerską. O dziwo w tamtych czasach Politechnika nie dawała żadnej wiedzy ani praktyki w tej dziedzinie, a przecież tuż po dyplomie, niemal parę dni później zostałem szefem dużej budowy. Ten trochę przypadkowy awans nie skończył się porażką nie tylko dlatego, że prawie na każdym kroku spotykało się byłych SAR’owców lub jego sympatyków. Myślę, że to właśnie w SAR’ze wypracowałem w sobie wiele umiejętności organizacyjnych, a już na pewno umiejętność zjednywania sobie pracowników.
Co było sukcesem SAR’u mego pokolenia?
SAR osiągnął wówczas wielouczelniany zasięg, a dzięki sukcesom w ogólnopolskich konkursach radiowych umocnił swoja pozycję lidera wśród wszystkich rozgłośni studenckich.
Dużym sukcesem było z pewnością ostateczne zerwanie z totalną sztampą panującą w Polskim Radio. To niepodzielnie my zaczęliśmy stosować radio żywe, nie rezygnując przy tym z radia ambitnego. Na bardzo wysoki poziom wznieśliśmy pozycje reportażu radiowego i aktualnych, interwencyjnych felietonów. Trzeba tu było, wobec braku cenzury zewnętrznej, zachować niezwykłą rozwagę i ostrożność.
Do programu SAR’u wprowadziliśmy na stałe wielką literaturę, muzykę poważną, rozmowy ze znakomitościami życia kulturalnego Wybrzeża.
Za wielki, być może także osobisty sukces uznać pewno mogę fakt, że udało nam się z honorem i w miarę obiektywnie zrelacjonować burzliwe wydarzenia marca 68 roku, było to nie tylko trudne, ale także niezwykle dla SAR’u ryzykowne…
Kogo jeszcze pamiętam?
Przesuwają się w pamięci zatartej nieubłaganym czasem stop-klatki dziesiątek przyjaciół parowców. Nie wymienię bodaj nawet jednej dziesiątej wszystkich kochanych koleżanek i zacnych kolegów. A więc przemiłe koleżanki: Genia Sęk, Ania Seweryniuk, Ewa Polkowska, Elka Szulc (oj ta skleroza…), no i koledzy: Michaś Smoczyński, wspomniany już Gałka Guziński, świętej pamięci Andrzej Nowak, Piotr Nosal, Rysiek Czech, Maćkowie Gadomski i Dziemidowicz, Waldek Szałtynis, Piotr Namysł, Mietek Serafin, Wicio Gizenga, Marek Wardecki, Jurek Tusiacki, Szlako Nizio, Janusz Trepka, Zdzisio Lewandowski, Wojtek Andruszkiewicz, Boguś Maśnicki, Bolek Jarosiński, Andrzej Bylicki, Jan Lankiewicz, Zbyszek Mówka.
Nie mogę tu pominąć jednego z najwspanialszych ludzi, jakich spotkałem dotąd na mojej drodze. Był to Wojtek Wójciak. Pożegnaliśmy Go całkiem niedawno, a przecież jeszcze tyle tematów zostało do omówienia… Myślę, a nawet jestem pewny, że dla takich przyjaźni jak Wojtusiowa, warto było zachorować na SAR.
Andrzej Błaszkiewicz – Generał
PS
Wszystkich czytających ten tekst proszę o wybaczenie. Od roku 1968 poza opisami technicznymi, zapiskami w Dziennikach Budowy i Księgach Obmiaru, ok. 10 000 pism zaczynających się od „… w nawiązaniu do Waszego …. Nr …. z dnia ….” oraz życzeniami „Kochanej Cioci Helci z okazji imienin….” niczego nie udało mi się popełnić na piśmie.