Andrzej Lamers
Na początek: jak trafiłem do SAR-u? Otóż będąc w 9-tej lub 10 klasie szkoły średniej w którymś z tygodników (prawdopodobnie była to Panorama Północy) znalazłem artykuł właśnie o Studenckiej Agencji Radiowej i było tam zdjęcie przedstawiające Andrzeja Nowaka na tle taśmoteki, która mimo że objętością zajmowała jedynie szafę dwu-drzwiową, zrobiła na mnie takie wrażenie, że po przyjeździe do Gdańska już na pierwszym semestrze (a był to 1968 rok) odszukałem „ Tę Instytucję”. Po przyjściu na czwarte piętro „szestnastki” natknąłem się na groźnie wyglądającego człowieka który na moje stwierdzenie, że chciałbym pracować w SAR-ze, zapytał a w jakiej redakcji? – odparłem, że w pionie technicznym. Hm, to na początek wynieś te śmiecie odparł głosem nie znoszącym sprzeciwu i wskazał na stojący pod drzwiami kosz. Śmiecie wyniosłem i tak to się zaczęło. Wsiąkłem na długie lata, co niewątpliwie miało brzemienne skutki na moim dalszym życiu. Tym człowiekiem okazał się potem Gizenga (Witek Godzwon), człowiek który wiele mnie w życiu nauczył, a o którym później.
Na pierwszej „choince” (10.12.1968) uroczyście odebrałem czerwoną legitymację z numerem 128. Tu nadmienię, że wspomniane wcześniej „powitanie” przez Witka było chyba w styczniu. Wprawdzie datę rozpoczęcia pracy w SAR mam wpisane w legitymacji 15.03.1968 jednak doskonale pamiętam wydarzenia marcowe już jako „młodszy technik” – o czym później.
W tym czasie SAR dzielił się na szkolonych i szkolących. W każdą niedzielę spotykaliśmy się na szkoleniach. W pionie technicznym była ustalona hierarchia awansów; od młodszego technika, technika, młodszego realizatora po szczyt, czyli samodzielnego realizatora. Szkolenia na poszczególne stopnie kończyły się egzaminami przed „szanowną” i „groźną” komisją. Komisja była groźna i wymagająca, a czasami przebiegle złośliwa. Stałym numerem na której wielu się przejechało było wcześniejsze przekrosowanie całej krosownicy (a składała się ona gdzieś z 100 albo i więcej przełączników błyskawicznych), po czym zapraszano przestraszonego delikwenta, kazano coś zkrosować. Po poruszeniu „gały” na stole mikserskim był jeden huk bezpieczników, a delikwent był proszony za dwa tygodnie, gdzie oczywiście oczekiwała na niego następna niespodzianka. Szkolenia te na ogół kończyły się wspólną wyprawą w górki na ognisko z kiełbaską i nie tylko. Z tego okresu najmilej wspominam „Kajtaka” Madejskiego, który był jakby osobą nadającą ten swoisty klimat, a to tworzyło swoistą atmosferę „Instytucji zwanej SAR-em”. Nikt na nikogo się nie obrażał, nikt nikomu nie miał „za złe” a jedynie zazdrościł jego umiejętności. Co jakiś czas odbywały się spotkania okolicznościowe „ku czci” zwane dla ułatwienia „Choinkami”. Te ostatnie jedynie przetrwały do końca dni SAR-u. W tym czasie SAR zajmował trzy pomieszczenia; studio z reżyserką, pokój ze wzmacniaczami, i redakcję. W reżyserce stały trzy magnetofony studyjne f-my Fonia oraz stół mikserski z częścią emisyjną konstrukcji „Młodego” – czyli Poldka Szymańskiego, oraz oczywiście wspomniana wcześniej krosownica. Za ścianą były „zlewozmywaki” czyli obudowane amatorskie magnetofony „Szmaragd” produkcji NRD. W latach późniejszych stały najpierw tylko jako meble potem już po wyremontowaniu, dwa stare zdezelowane magnetofony studyjne produkcji radzieckiej. W redakcji znajdowała się szafa zwana szumnie „taśmoteką”. Na nagrania w teren chodziło się z magnetofonem Szmaragd (ok. 20 kg wagi), później pokazał się reporter „kasetowy”. Kasety, ładnie to dziś brzmi, były to płaskie całkiem spore pojemniki w których znajdowała się normalna taśma studyjna! Znacznie później wielkim udogodnieniem był mały, szpulowy, przenośny magnetofon Grundig z którego czasami gdy brakowało czasu „puszczało” się na żywo nie zmontowany materiał, co było przyczyną wielu wpadek ku radości słuchaczy. Sam pamiętam jak ktoś wesoły podmienił koledze „redaktorowi” wywiad z którymś z Dziekanów, na dźwięki nagrane ukrytym mikrofonem pod łóżkiem namiętnych kochanków! Redaktor przyniósł, ja wystartowałem a co potem – nie wspomnę…
Osobnym rozdziałem była przebudowa Studia Centralnego w ówczesnym DS 16. Była ona chyba nie na rękę „pewnym wysoko postawionym osobom na uczelni”, które choć mogły pomóc, raczej utrudniały. Zawsze brakowało pieniędzy na jej realizację. Moim zdaniem punktem przełomowym był stary odbiornik radiowy marki „Berlin” służący do retransmisji programu Polskiego Radia. Miał on jedną wspaniałą cechę; mianowicie od czasu do czasu sam z siebie przestrajał się na odbiór jednej jedynej stacji – „Radia Wolna Europa”, co w tamtych czasach było z punktu widzenia władz wysoce nie wskazane. Sam pamiętam jak jedząc obiad w stołówce nagle usłyszałem trzask w głośnikach i zamiast Programu Trzeciego PR, wszyscy usłyszeli znajomy „sygnał stacji” i głos spikera: „Tu Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa”. Zawsze kończyło to się nerwowym szukaniem klucza od amplifikatorni (czasami trwało to całkiem długo). Wreszcie „władze” znalazły jakieś tam pieniądze, nastąpił przełom, i remont ruszył. Opis sposobów zdobywania sprzętu studyjnego starczył by na osobną dobrą książkę przygodową czasami z gatunku przygód Arsena Lupina. Jej napisanie pozostawiam jednak osobom bardziej zaangażowanym w całe przedsięwzięcie niż ja. Ja nie zapomnę tylko reakcji „Pani Dziekan” gdy na jej stwierdzenie w windzie; podobno przywieźliście wczoraj konsoletę z „Foni”, ja skromnie odparłem; tak nawet dwie – reakcję łatwo przewidzieć. Dodam, że obie na wszelki wypadek były wniesione (po uprzednim małym poszerzeniu drzwi i uruchomione). Po remoncie SAR pozwalał realizować wszystkie małe formy radiowe na poziomie radia „profesjonalnego”.
Drugą dużą akcją, było łączenie wszystkich akademików Trójmiasta. Już wcześniej zostały połączone akademiki na Wyspiańskiego, Hibnera oraz Kwadratowa i Aula P.G. Ambicja jednak nie pozwalała spocząć na tym! Na dzierżawę łączy od poczty nie za bardzo było co marzyć, koszty jakie z tym by się wiązały, skutecznie zniechęcały wszystkich ewentualnych fundatorów. Pojawił się pomysł prosty, tani a zarazem skuteczny; wykorzystywano nie czynne w nocy linie telefoniczne w administracjach akademików, a ponieważ w tym czasie połączenia były nie czasowe a płaciło się za połączenie, więc cała wieczorna transmisja do Sopotu, kosztowała zaledwie 50 groszy. Do Gdyni (Wyższa Szkoła Morska) całą złotówkę, gdyż w Sopocie kończyła się strefa zaliczania jednokrotnego. Nawiasem mówiąc w Sopocie mieliśmy swój oddział o wdzięcznej nazwie „Radio Krypa”.
Działało to niezawodnie pomijając kilkakrotne przerwy programu w najmniej oczekiwanym momencie przez panienki z międzymiastowej, okrzykami w rodzaju: „międzymiastowa, proszę się rozłączyć” Wszystko funkcjonowało dość długo (choć nie całkiem legalnie) do momentu aż znudzony dyżurem w Telewizji Gdańskiej Jendruś Mielczarek podszywając się pod nie istniejącego pracownika „służb specjalnych” wykonał groźny telefon do Naczelnego; Andrzeja Dziedzica grożąc „strasznymi i nie uniknionymi konsekwencjami za nie zgodne z przeznaczeniem wykorzystywanie łączy telefonicznych”. Ten ostatni, zanim pomysłodawca zdążył po dyżurze wrócić do akademika kazał natychmiast i bezwzględnie zniszczyć wszelkie ślady połączeń! Polecenie wykonano dosłownie obcinając kable! To był koniec marzeń o „Wielkim SAR-ze”. Pieniędzy na legalne sztywne łącza do innych uczelni nigdy nie udało się zdobyć!
W tym miejscu należy dodać, że z działalności w SAR jej członkowie żadnych korzyści materialnych nie mieli, a wprost przeciwnie, wielokrotnie przysparzało im to wielu nieprzyjemności na Uczelni! Bezpieczniej było nie przyznawać się na Uczelni do działalności w SAR-ze. Na szczęście mieliśmy też wielu cichych przyjaciół w tejże Szkole Wyższej. Mogłem się o tym przekonać wielokrotnie, gdyż jednocześnie działając w „SAR” pracowałem na Wydziale Łączności, potem Elektroniki. Nie zapomnę uwag dr Kulowskiego na zebraniach Zakładu, który patrząc wymownie w moim kierunku stwierdzał: „to da się zrobić tylko w SAR” Dodam, że nie wywoływało to szczególnego zachwytu w oczach kierownictwa naszego Zakładu. Mieliśmy w tym czasie bardzo dobrą „renomę” i to nie tylko w środowisku akademickim. Znam kilku pracowników radia i telewizji, którzy zapytani o wykształcenie na czołowym miejscu podają; Studencka Agencja Radiowa, potem Uczelnia i Wydział. Coś w tym jest!
W SAR przeżyłem parę chwil które będę pamiętał do końca życia; marzec’68 kiedy władze Uczelni nagrywały odezwę do studentów. Trwało to godzinami, gdyż każde zdanie było nagrywane i przesłuchiwane wielokrotnie. Program radiowy dobiegał końca a odezwy „władz” jak nie było tak nie było. W jednej, jedynej reżyserce trzeba było nagrywać i jednocześnie emitować muzykę, którą za ścianą wybierał redaktor muzyczny (o ile pamiętam był nim „Bzdawka”) cały czas komentując w stylu: „za Marsz tryumfalny z Aidy – pięć lat więzienia, – za dużo za…. – rok – e to chyba jeszcze można puścić…..”. Następne wielkie wydarzenia historyczne już nie zachowały się tak dramatycznie w mojej pamięci, po prostu byłem już doświadczonym radiowcem. No może przesadziłem, oto emisja „Grudniowego Ogrodu Piosenki” – 16-ty grudnia, końcówka lat siedemdzisiątych. Scenariusz przygotowany przez Mirę Urbaniak, podpisany przez Naczelnego, nagrany a w czasie emisji, w połowie, w samej kulminacji przez tegoż Naczelnego przerwany!!! A ponieważ wcześniej ten że Naczelny był uprzejmy zwinąć „w nerwach” z magnetofonów wszystkie taśmy, nastąpiła „krzycząca, trwająca 65 sekund cisza”, po czym dało się słyszeć w głośnikach – za sprawą wyboru Naczelnego: „Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem, wesoła nowina…..”. A tak nawiasem mówiąc to wspomnień związanych z pracą w SAR znalazłoby się znacznie więcej. Przeważnie były to w większości wsypy antenowe, za które najczęściej zbierało się srogie cięgi od „Naczalstwa” a teraz wspomina się całkiem mile. Z resztą w tym czasie wzbudzały ogólną wesołość. Z drugiej strony słuchając obecnie polskich rozgłośni można by spytać gdzie podziała się stara dobra szkoła radiowa. To co obecnie można usłyszeć na antenie było u nas (SAR) w dobrych czasach nie do pomyślenia. Zaginęła dobra szkoła montażu w informacji, staranności realizacji. Teraz liczy się tylko ilość i …… chyba nic więcej.
Do końca życia nie zapomnę maksymy którą wpajał nam ciągle „Gizenga”; Wy powinniście robić to, co robicie lepiej niż zawodowcy w radio czy telewizji, gdyż Oni muszą robić to aby żyć – dla pieniędzy, czy mają na to ochotę czy też nie. Czy są w dobrej formie fizycznej i psychicznej czy też nie. Wy robicie to tylko i wyłącznie dla przyjemności i satysfakcji, a satysfakcję można mieć tylko z dobrze zrobionej roboty!
Dlaczego SAR po wielu latach świetności przestał funkcjonować? Długo zastanawiałem się nad tym pytaniem. Może zabrakło ludzi typu Gizenga, „Kędziory”? Może w pewnym okresie niektórzy chcieli za bardzo zmienić jej charakter, z instytucji kulturalnej w polityczną? Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem; brak zainteresowania w obecnych czasach tego typu działalnością (czytaj zabawą w radio). Dowodem tego są działające do dziś radia akademickie w różnych ośrodkach. Obecna technika znacznie upraszcza i potania takie przedsięwzięcia. Chętni też by się znaleźli wśród młodych ludzi – wystarczy zobaczyć ile powstaje w Polsce pirackich stacji radiowych tworzonych przez młodzież! Oni chcą to robić, mimo grożących im kar! Radio wciąga na całe życie! Są radia akademickie nadające w internecie i nie tylko. Nieszczęście polegało chyba na źle pojętej prywatyzacji SAR-u przez osoby, które twierdziły: SAR – to my, i tylko my mamy monopol na wiedzę jak powinno wyglądać Radio Studenckie. Nikt nigdy nie miał takiego monopolu. INSTYTUCJA zwana SAR-em funkcjonowała dzięki otwartości ludzi, którzy go tworzyli i byli otwarci na rady innych a zarazem służyli im radą i pomocą.
Dziadek Andrzej Lamers