Studencka Agencja Radiowa

Studencka Agencja Radiowa

65 lat

Ewa Polkowska – Nizio


Mój SAR,

praca, przyjaźń, miłość i przygoda

(1966 – 1969)

 

Bakcylem SAR-u zaraziła mnie Giena Sęk – koleżanka od zamierzchłych czasów, czyli od piaskownicy. Działała w redakcji muzycznej. Opowiadała barwnie o zgranym zespole, wspaniałej atmosferze. Mogłam przekonać się o tym osobiście, gdy odwiedziłam SAR-owców na obozie w Sudomiu we wrześniu 1966 r. Urzekli mnie. Pod koniec września Giena przyprowadziła mnie do SAR-u, aby pokazać mi jak wygląda to słynne studenckie radio. Już nie pamiętam, kto przedstawił mnie, jako osobę chętną do współpracy miłościwie panującemu Naczelnemu Wojtkowi  Wójciakowi. Później z Jego rąk otrzymałam czerwoną książeczkę ze złotymi literami SAR na okładce i Nr 43 czyli legitymację, którą z pietyzmem przechowuję.

W październiku zaczęłam stawiać pierwsze kroki w redakcji literackiej, a już w listopadzie rzucono mnie w wir pracy reporterskiej w czasie Spotkań Jesiennych w ŻAKU.

Chyba nie było tak źle. Do dzisiaj zachowałam zbiór poezji zatytułowany „Poeci Czerwonej Róży”, który otrzymałam od Rady Okręgowej ZSP za cytuję „zaangażowanie i duży wkład pracy w czasie Spotkań Jesiennych 66”.

Metodą prób i błędów szukałam własnej drogi w redakcji. Tak naprawdę tylko słuchowiska robiłam z pasją. W 1967 r. z okazji 10 – lecia SAR-u otrzymałam nagrodę Prorektora PG d/s studenckich za „całokształt pracy”. Była to miła niespodzianka.

Praca moja polegała na pisaniu scenariuszy, które po akceptacji szefostwa trzeba było tak wyreżyserować aby wzbudzić zainteresowanie słuchaczy. I tu zaczynała się koronkowa robota. Należało dobrać obsadę, dopasować brzmienie głosu do charakteru postaci, zastosować odpowiednie efekty dźwiękowe i dać dobry podkład muzyczny. Toteż mój sukces jako reżysera był efektem pracy całego zespołu: lektorów, koleżanek i kolegów z redakcji muzycznej, realizatorów akustycznych i technicznych. Wspaniale pracowało się z Hanią Seweryniuk i Heńkiem Tomaszewskim, którzy nie tylko poświęcali swój czas, ale również nie szczędzili cennych uwag. Hania, artystyczna dusza, barwny ptak, była studentką architektury. Bardzo ceniłam sobie pracę z Waldkiem Szałtynisem, który charakteryzował się doskonałym brzmieniem głosu. Miał również zacięcie aktorskie. Był moim ulubionym wykonawcą i co najważniejsze z ogromną cierpliwością znosił moje „artystyczne” humory. Wspaniali chłopcy z techniki: Jasiek „Długi” Lankiewicz, Poldek „Młody” Szymański, Andrzej Kormoran Bylicki.

Od kiedy szefostwo w redakcji literackiej objął Wilhelm Grodź kolegia redakcyjne odbywały się w jego słynnym pokoju 402. Tam przy herbatce omawiało się plany pracy. Parzona przez Wilego herbata tak wspaniale smakowała, że została uhonorowana piosenką. Zapamiętałam jej fragment:

…herbatka u Grodzia

nikomu nie zaszkodzi,

jest gorzka i słodka

i jak kto woli …

Wili Grodź, to nie tylko redakcja literacka, dobra herbata i gościnny pokój 402, to również Klub Przyjaciół Teatru. Dzięki jego pasji i zaangażowaniu mogliśmy uczestniczyć w spektaklach teatru „Wybrzeże” na tzw. premierach studenckich. Z kolei Giena Sęk i Teresa Bela z redakcji muzycznej (prywatnie studentki Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej) organizowały dla nas wejściówki na piątkowe koncerty w Filharmonii Bałtyckiej.

Po odejściu Wojtka Wójciaka stanowisko Naczelnego objął Andrzej Kim Nowak – wspaniały zwierzchnik i kolega. Wokół niego unosiła się aura tajemniczości. Popołudniami gdzieś znikał, a zapytany odpowiadał, że „idzie załatwić sprawę” albo „był załatwić sprawę”.

Okazało się wkrótce, że tą „sprawą” była urocza, przesympatyczna dziewczyna o imieniu Małgosia, później jego żona. Andrzej był zapalonym wędkarzem tak jak i Jurek Nizio zwany „Szlaku”. Często razem jeździli na ryby. Bywało, że razem z Małgosią towarzyszyłyśmy im w wędkarskich wyprawach. Panowie ostro ze sobą konkurowali, który z nich złowi większą rybę. Ryby przeważnie miały oczy koło ogona. Pewnego razu byliśmy na biwaku w Przywidzu. Andrzeja tam nie było. Ryby kiepsko brały, ale znaleźliśmy w szuwarach śniętego szczupaka – olbrzym ok. 100 cm długości. Któryś z kolegów pstryknął Jurkowi zdjęcie. Andrzej, gdy zobaczył fotografię z Jurka trofeum, humor miał zepsuty na długo, bo nigdy tak dużej ryby nie złowił. Dopiero po latach przyznaliśmy się ,że był to dowcip.

Ciekawą, bardzo zasłużoną dla SAR-u postacią był Witek Gizenga Godzwon. Człowiek legenda. Mózg pionu technicznego, nasz administrator i księgowy. Potrafił zadbać o godziwe finanse na nasze obozy SAR-owskie nad jeziorem Narie. Pamiętam, że w 1967 roku obóz był rewelacyjny. Tworzyliśmy zgraną paczkę. Natomiast następnego roku towarzystwo nie potrafiło się zgrać. Rozkręcili się dopiero podczas wieczorku na zakończenie obozu. I tak sobie wszyscy przypadli do gustu, tyle mieli spraw do omówienia, że na własny koszt przedłużyli pobyt w „Babie Jadze” o parę dni.

Poza pracą, realizacją programów potrafiliśmy się bawić. W ramach SAR-u działała nieformalna grupa KCK (Klub Cnotliwych Kawalerów) na czele której stał Witek Gizenga Godzwon. Klub działał według ściśle określonych zasad. Jak sama nazwa wskazuje był zastrzeżony tylko dla mężczyzn, więc w ramach KCK powstała sekcja Nalistów, do której mogła też należeć płeć przeciwna. Każdej przyjętej dziewczynie KCK-owcy nadawali ksywę. I tak np.: Halinka Czerniak została Bubuliną, Danuta Strycharska – Habibi, Basia Ruszel – Pupunią, a mnie ochrzczono Ryszawą. W sekcji Nalistów mieliśmy kabarecik, w którym wyżywaliśmy się poetycko, muzycznie i wokalnie. Nasze dokonania utrwalił na taśmach Jasiek Lankiewicz, a dokumentację fotograficzną robił nasz mistrz fotografii Krzysiek Kajtek Madejski. Sekcja Nalistów miała też swoje obozy kondycyjno – szkoleniowe, które organizowaliśmy na własny koszt w latach 1968 – 69 na Mazurach nad jeziorem Nidzkim w leśniczówce o romantycznej nazwie Zamordeje.

Pamiętam wspaniałe audycje muzyczne przygotowywane przez Andrzeja Błaszkiewicza, Piotra Nosala i Jurka Nizio, który był zafascynowany piosenkami Brela.

Zastanawiam się co mnie w tym wszystkim urzekło? Czy niepowtarzalna atmosfera, którą tworzyli ludzie SAR-u. Byliśmy dla siebie życzliwi i wzajemnie sobie pomagaliśmy. Każdy od każdego mógł się czegoś nauczyć. Stawialiśmy na profesjonalizm. Wszyscy mieli jeden nadrzędny cel – dobro Studenckiej Agencji Radiowej.

Było, przeszło, minęło, ale pamiętam …

28 listopad 2001

Dotarła do nas bardzo smutna wiadomość, że Witek Godzwon nie żyje. Długo borykał się ze swoją chorobą. A jeszcze tak nie dawno spotkaliśmy Go pełnego nadziei, bo wyniki badań były lepsze. Przy kolejnym spotkaniu powiedział „nie wiem ile jeszcze pożyję może miesiąc, może dwa…”. I stało się to najgorsze. Już Go nie spotkamy.

Witek w grudniu 1968 roku był świadkiem na naszym ślubie. Dostaliśmy od Niego piękny prezent – historię naszej burzliwej znajomości utrwaloną na fotografiach opatrzonych Jego dowcipnym komentarzem.

 

Ewa i Jerzy Nizio

29 listopad 2001