Zaczęło się jak to zwykle w życiu – przez przypadek.
Któregoś dnia – była to chyba jesień 1965 roku – spotkałem Leszka Szczabla podówczas szefa lektorów Studenckiej Agencji Radiowej. Leszek był już chyba na roku dyplomowym, ja byłem początkującym (a później to „początkowanie” przeszło w stan chroniczny) studentem. Leszek zajęty dyplomem i chyba perspektywą rychłego małżeństwa (jego dziewczyna nie była „sarówką”) chciał się powoli wycofać z nadmiaru dodatkowych obowiązków, a ponieważ ktoś musiał prowadzić codziennie program SAR-u szukał dublera.
Spróbowałem, złapałem wirusa i trwałem w tej mikrofonowej gorączce parę ładnych lat.
Stosunkowo szybko wrosłem w sekcję spikersko – lektorską, której za sprawą WIELKIEGO NACZELNEGO GURU – Wojtka Wójciaka – człowieka jak się później nieraz przekonałem wielce dla mnie życzliwego – w do dziś dla mnie niepojęty sposób zostałem szefem. Praca w SAR-ze wciągnęła mnie bez reszty, a przecież oprócz tego śpiewałem jeszcze w chórze Akademii Medycznej, pracowałem w Żaku jako organizator imprez (tu wciągnął mnie starszy brat). Siłą rzeczy studia stały się kulą u nogi, ale kto by się tym przejmował. W tamtych latach wcale nie rzadkie były przypadki studiów – że strawestuję tytuł znanej audycji radiowej – „lekkich, długich i przyjemnych”. Mając tyle znakomitych przykładów wśród kolegów w „Żaku” przyjmowałem to za prawdę objawioną.
Zatem pełnia życia to był SAR i Żak (ze wskazaniem na SAR). Słuchałem archiwalnych taśm z audycjami nagrywanymi przez WIELKICH POPRZEDNIKÓW. Do dziś pamiętam z „Harmonijki” oryginalną barwę głosu Oli Baraniak i niezwykle pięknie interpretującego tekst i dysponującego superradiowym głosem Andrzeja Guzińskiego.
Jakież tedy spotkało mnie wyróżnienie, kiedy zaproponowano mi nagrywanie w studiu Polskiego Radia w Gdańsku – właśnie obok Andrzeja Guzińskiego i Andrzeja Błaszkiewicza – cyklicznej audycji studenckiej Niebieskie Żagle. Poszło chyba nieźle bowiem odpowiedzialny za jej nagranie wspaniały radiowiec, autor wielu znakomitych słuchowisk Pan Kazimierz Radowicz angażował mnie później wielokrotnie do czytania w Polskim Radio. Ilekroć teraz przejeżdżam koło siedziby Radia Gdańsk zawsze wspominam te nagrania z wielkim sentymentem.
A tymczasem w SAR-ze trwał ciągły ruch, pojawiali się nowi ludzie, doszła świeża krew z innych bardziej humanistycznych uczelni: wspaniałe dziewczyny z redakcji (i szkoły) muzycznej – blondynka Teresa Bela (molto bella) późniejsza Błaszkiewiczowa i kruczoczarna Genka Sęk (późniejsza Cachowa). Doszli też chłopcy z WSE (między innymi Tosiek Frańczak) tworzący o dziwo świetne audycje literackie, a nie ekonomiczne.
SAR był na fali wznoszącej, kilkugodzinny codzienny program, nowe połączenia z akademikami na osiedlu Hibnera, kablami własnoręcznie wciąganymi do kanalizacji teletechnicznej pod wodzą znającego każdy fragment sarowskiej techniki Michała Smoczyńskiego, pracowitego Jasia Rowińskiego i wszechobecnego niespokojnego ducha – Witka „Gizengi” Godzwona.
Dzięki przemyślności i jemu tylko znanym fortelom, przy wielkim zaangażowaniu i dyplomatycznych zabiegach Wojtka Wójciaka dostaliśmy prawdziwe studyjne magnetofony SJ -102. Jakość audycji skoczyła o 200%, „luksemburskie miksy” w audycjach muzycznych pod zdolnymi rękami Andrzeja „Kormorana” Bylickiego i Piotra Nosala wychodziły koncertowo. „Dyliżans Aktualności” nabierał tempa, cykle audycji muzycznych dzięki nowemu sprzętowi zyskały nowych słuchaczy. Czy pamiętacie znakomite audycje o jazzie niezwykle wszechstronnego erudyty – Andrzeja Błaszkiewicza (vice Naczelnego za Wojtka Wójciaka), a później jego młodszego brata Tomasza, niezwykle dowcipnego i wesołego chłopaka (który usiłował z miernym skutkiem nauczyć mnie matematyki – i nie jego to była wina).
A przecież pracowała jeszcze liczna grupa ludzi w redakcji społecznej z jej filarami, mającym niezwykły dar łatwego i bardzo radiowego pisania Piotrem Namysłem – zresztą znakomicie interpretującym własne felietony (z charakterystyczną manierą głosową), Andrzejem Nowakiem – z którym byłem serdecznie zaprzyjaźniony i z którym spędziłem niejedną noc w studio już to coś nagrywając lub tylko pogadując. Andrzej był moim przeciwieństwem – skupiony małomówny i pełen namysłu, ale bardzo ciepły i koleżeński. Pamiętam też związane z nim wędkarskie wydarzenie na obozie sarowskim nad jeziorem Narje. Z jakichś powodów pojechaliśmy tam z Hanką kilka dni później niż wszyscy. Zjechaliśmy jakoś po południu, Naczelny Wędkarz Andrzej Nowak narzeka, że ćwiczą wodę już kilka dni bez żadnych sukcesów.
Następnego dnia raniutko wypływamy w parę łódek i ja – nowicjusz w zakonie – łapię na blachę malutkiego (ze 30 dkg) niewymiarowego szczupaczka. Reszta NIC!
Wracamy, nikt się do mnie nie odzywa. I wtedy zrozumiałem.
Zazdrość o kobietę to nic – nie widzieliście zazdrosnego wędkarza. Dużo piwa i nie tylko musieliśmy potem wspólnie wypić, żeby darowano mi ten karygodny połów.
W redakcji politycznej świetnie sobie podówczas radził niekonwencjonalny (nie tylko politycznie) Adam Szymski – dzisiaj profesor na Wydziale Architektury Politechniki Szczecińskiej. W redakcji literackiej brylowali Jerzy Matusiak – Tusiacki i bardzo angielski Janusz Nekanda – Trepka (miał prywatny magnetofon znakomitej jakości – oczywiście angielski, na którym nagrywaliśmy nocami na taśmy – w celach komercyjnych – muzykę na statki Żeglugi Gdańskiej), a także świetnie czujący poezję – Roman Wyrzykowski i często wspomagająca nas lektorsko – Bogusia „Czarna” Walnik. Jeszcze później nastąpiła zmiana pokoleniowa – przyszli nowi Willi Grodź, Danka Strycharska, Halinka Czerniak. A była przecież jeszcze przemiła Ewa Polkowska (później Nizio), znakomity mój kolega i następca w sekcji spikerskiej – Waldek Szałtynis, którego piękną interpretację tekstów podawanych z ogromną kulturą przez wiele jeszcze lat później z wielką przyjemnością i sentymentem już po wyjeździe z Gdańska do Słupska w programach Telewizji Gdańskiej słuchałem.
W tym miejscu wtrącić muszę mój własny, mający swój początek w SARze – epizod telewizyjny.
Któregoś dnia (gdzieś chyba na początku 1966) roku powiadomiono nas, grupkę sarowców, że Telewizja Gdańsk poszukuje nowych lektorów.
Szefem telewizji był wtedy Pan Snarski, a szefem od przesłuchań nowicjuszy – kierownik sekcji literackiej Pan Kazimierz Łastawiecki. Zjawiłem się jako kolejny z przesłuchiwanych w studiu telewizyjnym na Sobótki, przebrnąłem bez kłopotów wszystkie próby tekstowe i głosowe (łącznie z łamańcami językowymi) i wydaje się zostałem wstępnie zaakceptowany. Niestety nosiłem wtedy długie, zupełnie niedopuszczalne w telewizji czasów późnego Gomułki beatlesowskie włosy, nijak nie pasujące do wizerunku faceta na publiczną wizję. Pan Łastawiecki ze scenografem Panem Włodkiem Komorowskim kazali mi wsadzić łeb pod kran i tak ulizanego posadzili przed kamerą.
Dyrektywa była krótka. Obciąć włosy i można posadzić w Studio. Lektorowałem obok Wieśka Lipińskiego i Andrzeja Guzińskiego chyba z pół roku, a potem wystartowałem w licznie obsadzonym konkursie na prezentera. Los mi sprzyjał i obok Basi Kobylińskiej dołączyłem do dwójki już pracujących w ośrodku gdańskim prezenterów. W ten oto sposób zostałem w wieku 21 lat – spikerem (tak się wtedy mówiło) TV. Doświadczenie z sarowskiego „Dyliżansu” przydało się przy prowadzeniu w teleekspresowym tempie codziennej, 15 minutowej audycji informacyjnej „Namiary” redagowanej przez znakomitego dziennikarza Pana Jerzego Ringera (coś w stylu dzisiejszej gdańskiej Panoramy). Ponieważ pochodziłem ze środowiska studenckiego, w czasie pamiętnych rozruchów marcowych w 1968 roku zastanawiano się w telewizji pół żartem pół serio czy można bez obaw o wygłoszenie jakiejś wywrotowej odezwy wpuścić mnie „na żywo” na wizję. Moja przygoda z telewizją zakończyła się wraz z wyjazdem z Gdańska do Słupska jesienią 1968 roku.
I mówiąc szczerze bardziej żałowałem SARu niż telewizji.
Wracając do SARu, wspomnieć muszę wspaniałych kumpli z techniki, z którymi jako ten po drugiej stronie kabla czyli przy mikrofonie, miałem najwięcej do czynienia – Janka Langiewicza „Długiego”, Zdzisia Lewandowskiego „Boba”, Marka Wardeckiego, Maćka Gadomskiego, Maćka Dziemidowicza „Marszałka”, Jurka „Szlaku” Nizio, Poldka Szymańskiego, Wojtka Andruszkiewicza, Stefana Góralczyka, Bolka Jaroszyńskiego i wielu, wielu innych. Niejeden klosz mleczny od lampy zdejmowanej w potrzebie z sufitu wspólnie opróżniliśmy i wierzcie mi – wbrew nazwie nie było w nim mleka.
Ale najpiękniejszym wspomnieniem jest ta dziewczyna o głosie i urodzie Lauren Bacall (starsi pamiętają tę piękność o niskim, aksamitnym, niezwykle seksownym głosie z filmów z Humpreyem Bogartem). Los zetknął nas przez przypadek i nie chce rozdzielić do dzisiaj. Dzięki SARowi – wyrwałem z architektury najpiękniejszy fragment.
Powiem tylko tyle – jako radiowiec z zamiłowania – słucham tego głosu do dzisiaj. Chyba już wiecie dlaczego w 1968 roku porzuciłem tak ciekawie zapowiadającą się przygodę z telewizją? Lubię radio.
Słupsk, marzec 2001 r. Henryk „Tomek” Tomaszewski
w latach 1965-68 w sekcji spikersko – lektorskiej SAR