SAR – WSPOMNIENIE
(by Jerzy Balcerowicz)
PIERWSZY KONTAKT
Moja pierwsza wizyta w SAR-ze miala miejsce w czerwcu 1980 roku przy okazji nagrywania magazynu wydzialowego fizyki technicznej. Nosil on tytul „Fizole”, a jego pomyslodawca byl mój kolega z wydzialu Marian Rabczak. Studio oraz pomieszczenie realizatorów zrobilo na nas duze wrazenie przede wszystkim swoim wyposazeniem w profesjonalny sprzet. Waldek Piotrewicz, który wtedy realizowal nasz magazyn przyjal nas bardzo zyczliwie. Z przyjemnoscia wiec i swoboda nagralismy nasz material. Dzieki temu pierwsze ( i ostanie ) wydanie „Fizoli” bylo udane i spotkalo sie z dobrym przyjeciem. Niestety inicjatywa magazynów wydzialowych nie powiodla sie. Jedynym wydzialem, który nagral ich wiecej byla elektronika. Za wyjatkiem wydzialu elektrycznego ze strony pozostalych nie bylo zadnego odzewu. Dla mnie magazyn wydzialowy okazal sie „wejsciówka” do SAR-u.
DEBIUT NA ANTENIE
O współpracy z SAR-em myślałem już wcześniej (motywował mnie do niej przyjaciel z pokoju Andrzej Miszczyk). Słyszałem nawet komunikaty o naborze lektorów, ale obawiałem się, ze nie pogodzę nauki z zamiłowaniem do radia. Później tego żałowałem. Byłem za to wiernym słuchaczem SAR-u. Moja uwagę przyciągały bieżące informacje z uczelni, transmisje z imprez w klubach, głównie ze „Schronika” oraz relacje z festiwali piosenek studenckich. Byłem fanem „Programu nocnego” oraz słuchałem z uwaga dźwiękowej realizacji powieści Wyrzykowskiego „Ostatnia noc Ciudad Trujillo”. Słuchałem również „Folwarku zwierzecego” bardzo sugestywnie czytanego przez Waldka Piotrewicza. Mając w pamięci pozytywne odczucia słuchacza – z pewna trema – udałem się na pierwsze spotkanie redakcji literackiej na początku nowego roku akademickiego 1980/1981.
To pamiętne spotkanie pozytywnie mnie zaskoczylo, poniewaz mialo bardzo rzeczowy charakter. Mówiono o zalozeniach programowych redakcji i kazdy musial okreslic swoje zamiary i propozycje. Zapytano i mnie o cel przybycia do SAR-u i o pomysly na audycje, które chcialbym nagrac. Nie spodziewalem sie takiego „egzaminu”, ale na szczescie przed przyjsciem na zebranie staralem sie przemyslec tematyke proponowanych audycji. Okreslilem wiec swoje zainteresowania i przedstawilem konkretny pomysl audycji z sonetami Michala Aniola Buonarrotiego. Zmuszony zostalem wiec do wysilku i przekonania obecnych o tym, ze mam realna wizje tego, co chce robic w SAR-ze. Nie zniechecilem sie tym przyjeciem, wrecz przeciwnie, mialem odczucie, ze znalazlem sie w gronie osób, które wiedza co chca osiagnac i powaznie traktuja swoje radiowe pasje. Wplynelo to na mnie mobilizujaco, poniewaz moje doswiadczenia z innych inicjatyw, w które wczesniej sie zaangazowalem, były odmienne. Ze wspomnianego zebrania pozostali mi w pamieci: Rysiek Podpora, Gosia Wisniewska (ob. Podpora), Roma Kaczmarek (ob. Linke) oraz Waldek Plocharski.
Moja pierwsza samodzielna audycja w SAR-ze nosila tytul „Wzniosla kolumna” i traktowala – jak juz wspomnialem – o twórczosci poetyckiej Michala Aniola. Skladala sie ona z sonetów slynnego rzezbiarza i komentarza autorstwa L.Staffa. Na gitarze akompaniowal mi kolega z wydzialu Miroslaw Gwizdalewicz. W pierwszych krokach na antenie wspieral mnie cennymi wskazówkami szef redakcji literackiej Rysiek Podpora, który tez uzyczal mi czesto swojego wspanialego glosu. Pamietam, ze odczuwalo sie wówczas klopoty techniczne ze sprzetem. Remont sprzetu nagrywajacego odsunal nagranie kolejnej audycji na dosc dlugi czas. Na poczatku 1981 roku remont zostal ukonczony i mozna bylo przystapic do nagrywania kolejnych audycji. Pierwsza audycja po przerwie zostala bardzo dobrze oceniona i zachowano ja w archiwum Redakcji Literackiej. Na przykladzie historii powstania slynnej „Mony Lizy” przedstawiala ona poglady Leonarda da Vinci na sztuke. Cytaty z „Traktatu o malarstwie” wysmienicie interpretowal Jacek „Jacenty” Tomaszewski.
Pózniej przyszedl czteroczesciowy cykl „Gauguin i Tahiti” oraz kolejne audycje i bardzo szybko na dobre zadomowilem sie w SAR-owskiej spolecznosci, w której znalazlem „pokrewne dusze” i autentyczna pasje w tworzeniu radia na profesjonalnym poziomie. Pedantycznie wrecz dbano o brak „bzdetów” i „heftów” ( pamietam fotografie i normy czasowe dlugosci audycji, których nie nalezalo przekraczac ) oraz o czystosc wymowy. Nagrywanie audycji z wieksza iloscia lektorów bywalo czasem trudne i zdarzaly sie tzw. „lapanki” na korytarzu. Z tego powodu podzial na okreslone redakcje czesto sie zacieral, a wiele osób mialo uniwersalne umiejetnosci. Do pewnej dyscypliny w pracy zmuszaly natomiast dokladnie okreslone pory zajmowania studia i dyzury realizatorów. Oczywiscie nie zawsze wszystko szlo zgodnie z planem – bylo tez miejsce na „luz” i prace az do rana.
Podstawa kazdego radia jest muzyka. Podczas, gdy kluby dudnily beztroska muzyka disco, z glosników SAR-u rozlegala sie muzyka bardziej róznorodna: rock, blues, jazz, muzyka elektroniczna, muzyka klasyczna i – co najwazniejsze – piosenka studencka. SAR potrafil „zarazic” piosenka studencka i udowodnic, ze wiele jej nurtów wykracza poza tzw. „smecenie”, ze niesie z soba wiele emocji i waznych refleksji, mimo czesto ascetycznej formy i ubogiego instrumentarium. Aby poruszyc i pobudzic do przemyslen nie trzeba koniecznie rozleglej aranzacji i studyjnej obróbki.
W audycjach z tego okresu ( nie tylko literackich ) wystepowali: Malgorzata „Matka” Wisniewska ( ob. Podpora ), Roma Kaczmarek ( ob. Linke ), Iwona „Papryka” Pietryka, Rysiek „Podpór” Podpora, Jacek „Jacenty” Tomaszewski, Tomasz Zielski, Rysiek „Sledzik” Slesinski, Waldek Piotrewicz, Jurek „Kacper” Kasprzyszak, Waldek Plocharski, Janek Strzesniewski i Krzysiek Woznowski oraz piszacy te wspomnienia ( osoby, które pominalem przepraszam za luki w pamieci ) . Wiele z tych osób bylo tez autorami wlasnych, cenionych audycji. I tak Rysiek Podpora, Malgorzata Wisniewska i Roma Kaczmarek tworzyli bardzo wartosciowe audycje literackie, Rysiek Slesinski i jego zespól bardzo dobre programy nocne i audycje satyryczne, które mialy powodzenie u sluchaczy i przyniosly mu liczne wyróznienia, (miedzy innymi wysmienity „Kornik” prezentowany w radiowej „Trójce”). Natomiast Jurek Kasprzyszak i Tomek Zielski utkwili mi w pamieci jako wyjatkowo aktywni publicysci, a Jacek Tomaszewski jako autor audycji muzycznych i publicystycznych, doskonaly w przeprowadzaniu wywiadów. Zapamietalem tez bardzo ciekawy cykl Piotra Brzezinskiego o muzyce elektronicznej zatytulowany „Muzyka z elektronem w herbie”. Do swoich audycji najczesciej zapraszalem Ryska Podpore, Jacka Tomaszewskiego i Tomka Zielskiego, którzy nie tylko dysponowali swietnym glosem, ale posiadali takze zdolnosci aktorskie. Bylem pod wplywem cieplego glosu Malgosi Wisniewskiej i do dzisiaj pamietam jej przejmujaca interpretacje listów Heloizy do Abelarda.
Jakosc nagrywanych audycji zalezala oczywiscie w równym stopniu od realizatorów i ich umiejetnosci technicznych. Wspólpracowalem wówczas z duetem Marek „Krakus” Krakowski i Bogdan Kallas oraz z Witkiem „Flakonem” Planutisem, Krzysztofem Pietkiewiczem i Heniem Brochockim. Kazdy z nich mial swój wazny udzial w nagrywanych przeze mnie audycjach. Najlepiej jednak odczytywali moje intencje Marek Krakowski i Bogdan Kallas, i to oni realizowali wiekszosc moich audycji ( Marek i Bogdan swietnie sie uzupelniali i stanowili bardzo zgrany zespól ). Zaprzyjaznilem sie bardzo z Markiem Krakowskim i w nim znalazlem oparcie w poczatkach mojej przyszlej dzialalnosci agenturalnej „z dojazdu”. Bylem osoba uciazliwa dla realizatorów, bo dlugo dopracowywalem audycje nagrywajac najpierw tekst i efekty w studio, a potem zgrywalem to w calosc z muzyka i gotowymi efektami z tasmoteki. Wynikalo to troche z faktu, ze sam pisalem scenariusze, rezyserowalem audycje i wielokrotnie wystepowalem w nich. Musze przyznac, ze spotkalem sie ze strony kolegów „technicznych” z duza cierpliwoscia i zyczliwoscia, i za to jestem im wdzieczny.
Powazne traktowanie radia studenckiego jako pewnej misji nie oznaczalo wcale, ze w SAR-ze panowala nabozna i nawiedzona atmosfera. Nic podobnego! Panowal tam wieczny ruch. Spory i dyskusje bywaly burzliwe i towarzyszyly im niejednokrotnie duze emocje. Pracowano z pasja i z pasja sie bawiono. Komentowano zarliwie program i nowe audycje, dyskutujac czesto ich wymowe i jakosc wykonania. Bywalo i tak, ze studio grzmialo gromkim smiechem i rozbawione towarzystwo nie moglo skupic sie na nagrywanym tekscie, co niekiedy doprowadzalo autorów audycji do rozpaczy. Reagowano tez zywo na biezace wydarzenia z zycia spolecznego. A byl to wazny okres przelomu roku 80-tego i utworzenia sie „Solidarnosci”. Bardzo bliskie kontakty z Biurem Prasowym „Solidarnosci” sprawily, ze SAR mial najswiezsze informacje. Pamietam jak z duzym podnieceniem chwytalismy kazda nowosc i jak wszystkich ogarnal entuzjazm dla przemian, które juz nastapily i których spodziewalismy sie w przyszlosci. Kiedy w SAR-ze pojawily sie komunikaty, ze Andrzej Wajda potrzebuje statystów do filmu „Czlowiek z zelaza”, SAR-owcy jak równiez i inni studenci z osiedla akademickiego odpowiedzieli licznym udzialem. I ja tam bylem, w tlumie stalem …. O ile dobrze pamietam, to „solowa” role otrzymal Jacek Tomaszewski, który odtwarzal robotnika okladanego po glowie palkami przez milicjantów. W SAR-ze czesto mozna bylo spotkac weteranów SAR-u, zawsze gotowych wspomóc obecnie dzialajaca ekipe. Najczesciej wtedy widywalem Elzbiete „Ciotke” Pietkiewicz, Andrzeja „Miela” Mielczarka, Magdalene i Krzysztofa Nowickich, Mire Urbaniak.
Rok akademicki 1980/81 minal bardzo szybko i wraz z nim zakonczyly sie moje studia. Jeszcze w pierwszych dniach czerwca otrzymalem od Kolegium SAR wyróznienie za Najlepszy Debiut 81, jeszcze zagrałem mecz „programowcy” kontra „techniczni” i przyszedl czas pozegnania – jak sie pózniej okazalo nie ostatecznego. Zegnajac sie z SAR-em mialem odczucie, ze nie zdazylem sie w pełni wypowiedzieć. Ponadto te cenne przyjaźnie… nie, z SAR-u nie można było tak po prostu sobie odejść. Tymczasem czekała mnie służba wojskowa.
AGENT ZAMIEJSCOWY
W wojsku przyszło mi przeżyć wprowadzenie stanu wojennego. Moje odczucia z tym zwiazane stanowia temat dla oddzielnych wspomnien. Przez caly okres sluzby utrzymywalem kontakt korespondencyjny z Markiem Krakowskim i orientowalem sie ogólnie, co w SAR-ze sie dzieje. Od niego dostalem wiadomosc, ze w czerwcu 1982 r., na zakonczenie kolejnego roku pracy, SAR planuje krótki wypad do „Baby Jagi” nad jeziorem Narie. Postanowilem uczestniczyc w tym wypadzie. Nie bylo to latwe, ale przypadek przejsciowych klopotów z kregoslupem doznanych na poligonie sprawil, ze udalo mi sie wywalczyc trzydniowy rozkaz wyjazdu na konsultacje do polikliniki wojskowej w Toruniu. Dzieki tej przepustce i karkolomnym manewrom w czasie udalo mi sie pogodzic konsultacje w Toruniu z pobytem w „Babie”, w wesolej kompanii SAR-owców i wrócic w terminie do jednostki ( a wszystko to w stanie wojennym i w jego rygorach! ). Pamietam, ze bedac w „Babie” ogladalismy gdzies w poblizu mecz Polska – Kamerun na Mistrzostwach Swiata i wrócilismy niezadowoleni z postawy naszej druzyny. Wynagrodzily nam to nocne „igraszki”, których szczególy pomine. Wtedy umocnilo sie moje postanowienie o nastepnych przyjazdach do SAR-u.
Pierwsza okazja nadarzyla sie po zwolnieniu z wojska, pod koniec sierpnia 1982 r., poniewaz musialem udac sie do Gdanska po odbiór dyplomu. Zatrzymac sie mialem oczywiscie w SAR-ze. Kiedy wysiadlem z pociagu we Wrzeszczu i poszedlem wzdluz torów w kierunku akademików, na wysokosci kosciola zaczely lzawic mi oczy. Bylem wzruszony – to prawda, ale chyba nie az tak, zeby plakac? Zdumiony swoja reakcja zaczalem zauwazac na chodnikach i ulicy jakis balagan: kamienie, papiery, fragmenty galezi i jakby puszki… Zrozumialem: to gaz lzawiacy, który jeszcze nie wywietrzal. Pózniej, juz SAR-ze dowiedzialem sie , ze dzien wczesniej byla tam regularna bitwa z ZOMO a petardy byly wystrzeliwane takze w okna akademików.
Przywiozlem wówczas ze soba opowiadanie W.Allena „Róznica miedzy Sokratesem a mna”, które bylo wlasciwie gotowym scenariuszem. Ze wzruszeniem usiadlem wiec ponownie w duzym studio. Obok mnie siedzieli: Jacek Tomaszewski, Tadeusz „Piotrek” Mielczarek i Rysiek Slesinski. Audycje realizowali jak zwykle Marek Krakowski i Bogdan Kallas. W tej wlasnie audycji, w nietypowej dla siebie roli poslanca, wystapil Marek Krakowski. Jest to moje jedyne nagranie glosu nieodzalowanego sp. Marka i cenna pamiatka po nim. Pamietam Marka zawsze pogodnego, zyczliwego, pelnego energii i pomyslów. Marek doskonale radzil sobie z naprawami sprzetu, bardzo sprawnie realizowal audycje
(np. kiedys przedluzyl za pomoca miarki utwór muzyczny tak, aby wystarczyl do konca tekstu ) i posiadal inne oprócz technicznych zainteresowania, dzieki czemu potrafil tez dobrze doradzic. Podczas moich przyjazdów Marek zawsze mnie goscil i umozliwial mi nagrywanie nastepnych audycji. Po jego odejsciu z SAR-u równie troskliwie zajal sie mna Rysiek Slesinski, ale o tym nieco pózniej.
Opisuje dluzej tamten pobyt w SAR-ze, poniewaz zapoczatkowal on moje kilkuletnie dojazdy do SAR-u i przyniósl mi legitymacje przechowywana obecnie jako wazna pamiatke. Zapamietalem go tez szczególnie z uwagi na powazne dyskusje na temat kultury studenckiej i jej perspektyw ( jedna z nich odbylismy z Jacentym i Piotrkiem – mlodym „Mielem” w lokalu „U Szkota” na gdanskiej starówce ). Nikomu z nas nie przyszedl do glowy chociazby cien mysli, ze moze sie ona skomercjalizowac i ze nadejdzie dzien, gdy SAR przestanie istniec…
LATA WSPÓLPRACY
Tak sie zaczela moja zamiejscowa „kolaboracja” z SAR-em, która trwala do 1987 r., kiedy to wspólnie z Ryskiem Slesinskim nagralem ostatnia swoja audycje. Najwiecej przyjazdów przypadlo na lata 1982-1984. Repertuar SAR-u w tym czasie nieco sie zmienil: byl bardziej stonowany i nie wprost nawiazywal do biezacej sytuacji w kraju, totez w moich audycjach pojawily sie obok tresci dotykajacych historii sztuki takze watki dotyczace konfliktów postaw, czy problemu zaklamania i dwulicowosci, umieszczone jednak w sytuacjach historycznych. Z czasem zaczalem pisac autorskie teksty zmierzajace w kierunku teatru radiowego ( np. Aimena, Chwalebna krucjata, czyli kiel sw. Bernarda, Cien nad Cajamarka ). Jedna z bardziej dopracowanych moich audycji bylo dwuczesciowe sluchowisko pt. „Zywe wcielenie Amona”, przedstawiajace perypetie towarzyszace odkryciu grobu Tutanchamona. Angazowalo ono wielu lektorów i wymagalo licznych efektów, w wiekszosci robionych przez nas samych. Niestety nie zachowalo sie nagranie o wystarczajacej jakosci technicznej, by mozna bylo docenic koncowy efekt tego zamierzenia. Nieocenionym wykonawca glównych ról byl zawsze niezawodny Tadeusz „Piotrek” Mielczarek ze swoim wspanialym glosem i nieprzecietnymi aktorskimi umiejetnosciami. Piotrek, albo mlody „Miel” – bo tak na niego mówilismy – byl zaangazowany w kazda wieksza forme, która powstawala w SAR-ze i nagrywal tez pomyslowe wlasne audycje np. „Dom wariatów”. Wtedy nawiazalem takze bliska wspólprace z Ryskiem Slesinskim, którego juz wczesniej bardzo cenilem za audycje rozrywkowe i muzyczne o polskim bluesie. W okresie stanu wojennego jego twórczosc sie rozszerzyla o formy publicystyczno-literackie bedace zywa reakcja na wydarzenia w kraju (nagradzane na przegladach studenckiej twórczosci radiowej). Wymownym przykladem moze tu byc poruszajaca audycja „Który skrzywdziles czlowieka prostego”, bedaca reakcja na wstrzasajace zabójstwo ksiedza Popieluszki. Nie wymieniam innych tytulów, poniewaz sa one zawarte we wspomnieniach Ryska. Dodam tylko, ze Rysiek wykazywal sie wszechstronnoscia: pisal, rezyserowal, wystepowal i niejednokrotnie sam z duza wprawa realizowal swoje audycje. Nadawal tez wielokrotnie ostateczny ksztalt moim audycjom z tamtego okresu.
Zawsze mile wspominam pozostale osoby, które dolaczyly do grona wczesniej wymienianych bardzo dobrych wykonawców: Marka „Misia” Grancowskiego, Jacka „Sobiegraja” Sobieraja, zatrudnianego do czolówek Andrzeja „Inzyniera” Gorzenia oraz Wlodzimierza Raszkiewicza. Z pozostalych osób, z którymi mialem przyjemnosc wspólpracowac wymienic nalezy oczywiscie samego Naczelnego – zawsze zyczliwego mi Waldka „Waldiego” Plocharskiego, jego brata Macieja Plocharskiego, Wladka „Majstra” Ciesielskiego – wspanialego kolege, niezastapionego w reanimacji zuzytego sprzetu, Witka Bociaga – niezwykle sympatycznego i wprawnego realizatora, Elzbiete Pacyne, Ewe Wilk, Henryka Pielesiaka, Wieska „Szkodnika” Makowskiego, Igora „Punka” Garnika i inne osoby, które pamietam „z widzenia”. Z pewnoscia indywidualnoscia SAR-u byl Jacek Sobieraj, który zaczal od piosenek turystycznych, by pózniej stac sie „nadwornym” kompozytorem i autorem piosenek SAR-u, autorem audycji, a takze wykonawca ( z tego takze powodu w jednej z moich audycji wystapil w roli minstrela ). Jacek potrafil napisac piosenke „na zamówienie” i dobrze dostosowac sie do róznych konwencji. Laczyla nas wspólna slabosc do muzyki baroku ( poznalismy sie, gdy Jacek wpadl zaaferowany do studia, bo w tle odsluchiwanego przeze mnie tekstu slychac bylo muzyke Händla ). Jacek przez pewien czas praktycznie mieszkal w duzym studiu wraz z pianinem, róznymi instrumentami i rekwizytami, jego rysunkami ( byl takze uzdolniony plastycznie ) oraz w tzw. „twórczym nieladzie”. W takiej atmosferze rodzily sie jego pomysly i bardzo oryginalna, swobodna wersja sygnalu SAR-u.
Pod koniec mojej wspólpracy z SAR-em czesciej nagrywalem audycje literacko-rozrywkowe i musze przyznac, ze dzieki wiekszej swobodzie wypadly one lepiej od tych powaznych, nagrywanych z duza pieczolowitoscia. Jednym z ostatnich moich sluchowisk z tamtego okresu byla „Wizyta u kniazia Bazylego” wg. St.I.Witkiewicza.
Jerzy Balcerowicz i Ryszard Slesinski w Reżyserni SAR
OSTATKI
W kwietniu 1987 roku bylem ostatni raz w SAR-ze. Tym razem Rysiek Slesinski goscil mnie u siebie w domu ( wczesniej czesto waletowalem w SAR-ze spiac wszedzie, za wyjatkiem moze tylko amplifikatorni ). Rysiek od dluzszego czasu wspieral mnie podczas moich przyjazdów i organizowal nasze nagrania. Razem z nim udalismy sie do szacownej Agencji. Jak zwykle przywiozlem ze soba tekst – opowiadanie W.Allena pt. „Tak, ale czyz moglaby tego dokonac maszyna parowa?”. Nie mialem jednak czasu na dokladne przygotowanie audycji i przystepujac do nagrania musielismy duzo improwizowac. Nieocenione okazaly sie tutaj doswiadczenie i pomysly Ryska, poniewaz tekst zawieral duzo narracji i trzeba bylo go ozywic odpowiednim komentarzem z efektów. Pracowalismy prawie cala noc. Nie spodziewalem sie, ze bedzie to ostatnia audycja nagrana w SAR-ze (do dzisiaj w mojej teczce ze scenariuszami lezy rekopis niezrealizowanej audycji). Nie mialem tez swiadomosci, ze historia powstania sandwich’a wg. W.Allena zostala wyslana na „Przestwóre”- Ogólnopolski Przeglad Studenckiej Twórczosci Radiowej. Tym wieksza niespodzianka i milym przezyciem bylo otrzymanie przez nas I nagrody w kategorii audycji rozrywkowej na wspomnianej „Przestwórze 87” oraz zaprezentowanie tej audycji w ogólnopolskim programie radiowym w ramach „Wieczoru muzyki i mysli” w IV programie PR. Czyz mozna wymarzyc sobie lepsze podsumowanie?
EPILOG
W czerwcu 1997 roku przyjechalem na obchody 40-lecia SAR-u. Radosc zmacila mi wiadomosc, ze SAR nie istnieje i ze nie ma juz jego wyposazenia oraz pomieszczen, w których przeciez tyle sie dzialo i z którymi laczylo sie tyle cennych wspomnien. To zabolalo … mocno zabolalo. Mimo to zjazd wielu pokolen SAR-owców byl udany i mialem okazje poznac wiele legend SAR-u, znanych mi tylko z opowiadan. Radosc moja oslabial tylko brak sp. Marka Krakowskiego i nieobecnych wówczas Jacka Tomaszewskiego i Tadeusza „Piotra” Mielczarka.
Okres wspólpracy z SAR-em wspominam z wielkim sentymentem. SAR dal mi mozliwosc wyrazenia moich pasji humanistycznych, wyrwal mnie z okresu apatii i wyzwolil we mnie energie. Dal mi takze luksusowe poczucie, ze „tu swoja droga wreszcie mozna isc…” a „ wtedy chce sie zyc, chce sie zyc!”( cytat – Nasza Basia Kochana ). Przyniósl mi wreszcie umiejetnosci, które do dzis sa mi pomocne, mimo, ze nie zajmuje sie zawodowo dziennikarstwem. SAR to takze nieocenione, trwale przyjaznie. Dzieki nim posiadam niezapomniane wspomnienia.
Śrem, sierpień 2003
Jerzy Balcerowicz