Studencka Agencja Radiowa

Studencka Agencja Radiowa

65 lat

Krzysztof Madejski


SAR – MY LOVE

Za moich czasów słyszałem taką  pogłoskę, że SAR jest lepszy akustycznie niż Polskie Radio Gdańsk. Może to była i prawda.

Nie pamiętam dokładnie kiedy trafiłem do SARu.. Chyba przez przypadek pomagałem kiedyś Poldkowi Szymańskiemu – swojemu współspaczowi z ośmioosobowego (sic!) pokoju. Poldek czyli „Młody” – nasza elektroniczna złota rączka (konstruktor i wykonawca pierwszego mikronadajnika do zdawania egzaminu z matematyki) – szybko  znalazł swoje miejsce w  życiu DS 16. Licząc od góry była to radiostacja krótkofalowa SP2PZH na poziomie 500,  SAR na poziomie 400 i magnetofony w klubie „Schronik” w piwnicy.

Nigdy nie byłem formalistą, więc legitymację SAR-u otrzymałem dość późno, bo dopiero w 1968 r. Znacznie wcześniej zacząłem asystować, pomagać i realizować audycje. W krótkim czasie zrosłem się z SAR-em tak silnie, że codziennie spędzałem tam kilka godzin. Formalnie byłem w pionie technicznym, ale mam w swoich archiwach audycje, gdzie są  fragmenty z moimi tekstami. Bywało też, że użyczałem swojego głosu – głównie w rolach  żuli  wszelkiej maści.

Szczególnie mile wspominam realizację Dyliżansów Aktualności. Dyliżanse pod Redakcją Bogusi Walnik – „Czarnej” lub Zbyszka Mówki – „Mrówki” realizował technicznie najczęściej Jasiek Lankiewicz – „Długi”. Muzykę podkładał Marek Wardecki, a  z lektorów najcieplej wspominam Waldka Szałtynisa. Dyliżans był programem informacyjnym, ale okazjonalnie dodawaliśmy do niego elementy literackie w postaci śmiesznych rymowanek lub kupletów. Wtedy zanikały podziały ról, wszyscy byli wprost multifunction. Na przykład Zdzich Lewandowski – „Bobi” w jednej audycji wyżył się wokalnie (przy moim skromnym współudziale) w balladzie dziadowskiej. Dyliżans to prawdziwa perełka w programie SARu realizowana w dobrym tempie i z niezłym smakiem. Bardzo blisko prawdziwego profesjonalizmu.

Drugi rodzynek to audycje Redakcji Literackiej.

Nagrywanie słuchowisk i kabaretów pod redakcją Willego Grodzia – „Holiday’a”, Halinki Czerniak – „Bubuliny”, Danki Strycharskiej – „Habibi” działało na mnie jak narkotyk. Do bólu powtarzaliśmy nagrania dla poprawy jakości technicznej i korekty tekstu. Traciłem wtedy poczucie czasu.  Bywało, że nagrania kończyły się nad ranem, bez uczucia głodu i zmęczenia. Raz – pamiętam – przez takie nagranie zapomniałem o super obowiązkowej całodobowej służbie w Studium Wojskowym na PG, za co groziło mi potem wyrzucenie ze studiów. Cudem mnie wybroniono.

W owym czasie ruszyła przebudowa studia i amplifikatorni. Pamiętam wytłumianie dewetonem, nowe wzmacniacze, rozdzielnię elektryczną typu „Gizenga” i krosownicę typu „Długi Jasiek”. Działali już nierozłączni Wojtek Andruszkiewicz i Boguś Masnicki, a Witek „Gizenga” Godzwon wprowadził słynne egzaminy dla młodszego technicznego narybku. Biedni kandydaci stresowali się nie mniej niż przed egzaminem uczelnianym.

SAR musiał mieć niezłą markę ogólnopolską, bo wysłano nas coś chyba w 8 osób do Warszawy na realizację sprawozdań z VI Kongreu ZSP. Nowe mikrofony, reporterskie Uhery, zakwaterowanie w hotelu Warszawa, wieczorem ekspresowy montaż  w studenckim radio w Riwierze, taksówki, wysyłki taśm kolejowym kurierem, prawie jak tankowanie w locie, duża sprawa….

Trzeba przyznać, że ogromny wkład w efekty SAR-u (przynajmniej za moich czasów i to w pionie technicznym) wkładali ludzie co prawda wysokiej próby, ale formalnie spoza Uczelni. Może magister po studiach czy student na kolejnych urlopach dziekańskich ma w naturalny sposób więcej czasu…

Może z tego powodu, gdy  jako formalny już SARowiec z legitymacją dostałem funkcję i zakres obowiązków przekraczający możliwości dziennego studenta, musiałem się na chwilę poddać. Mam nawet gdzieś w archiwach pisemne wymówienie.

Ale w SAR-ze udzielałem się dalej, a ciąg do kolegów był tak silny, że po zdaniu dyplomu (1969), pomimo etatowej pracy w Toruniu kilkakrotnie jeździłem blisko 200 km w jedną stronę (chyba rekord w historii SAR-u), by realizować Dyliżans, a legitymację honorowo przedłużano mi aż do 1972 r.

W grudniu 1970  nieświadom sytuacji przyjechałem na otwarcie nowego studia i nadziałem się na godzinę policyjną. Jako zamiłowany fotoreporter pstryknąłem sfajczony gmach KW PZPR, czołgi i dobrnąłem do 16-ki. Rozdygotany „Bobi” wpadł do SAR-u wyjąc, że w Gdyni przy nim zabili ludzi…

Powtórka za rok z kolei mi nie wyszła.

Pozostały kontakty osobiste i listowne z większością  z  paczki Nalistów (to taka nieformalna grupa zachodząca mocno na SAR, podobnie jak np. klub KCK). Pozostała też kupa zdjęć i wspomnienia najlepszych naszych lat.

Zarażony radiem trafiłem społecznie do radiowęzła w swoim zakładzie pracy, a po latach do osiedlowej telewizji kablowej, ale to już nie to. Kuda im do SARu…

Wspominał: Krzysztof Kajtek Madejski