Studencka Agencja Radiowa

Studencka Agencja Radiowa

65 lat

Tadeusz Buraczewski


S A R – czyli radiowy romans z wyobraźnią…

Kiedy widzę śmigłowce ratownicze sygnowane skrótem SAR mózg asocjuje jakieś sympatyczne acz nielogiczne skojarzenia. Studencka Agencja Radiowa – takoż działała błyskawicznie, edukowała szybko i istotnie jak też była wyjątkowym kołem ratunkowym na „tamtą rzeczy-vistość”. Tamtą dla mnie to 1970 – 1978. Legitymacja Nr 249. Pierwszą audycję o Bobie Dylanie zrobiłem pod okiem Toma Błaszkiewicza, który mnie odłowił w „Schroniku” przy okazji Zeppeliniady. Przygodę zakończyłem felietonem „Budowlany romans z wyobraźnią” przywiezionym z budowy „Celulozy” w Kwidzynie. Ale ad rem. Sławetny Waldi „Szmaja” Szałtynis szlifował mój głos, bym mógł spikerować we czwartki z Krysią Lewicz. Zygi Wangler w „Katoliku” (kto wie co „to” było na Hibnera?) kaperował do redakcji literackiej. W zakolach jeziora Narie, sposobiąc frondę przeciw „Leszczowi”, ze spiskowcami makiawelizował Dziedzic. Do 7 minut „życiorysu wg Jacka Kleyffa i nie tylko”, czyli perfekcyjnego montażu z fragmentów piosenek (tworzyliśmy to z „Janosikiem” Jagielskim ) trzeba było dołożyć całą do bladego świtu – noc. „Rzecz” szła do magazynu satyryczno-okolicznościowego „Tu o nic nie chodzi”, którą to nazwę wymyślił mi na poczekaniu Rysiek Banach. Tu uwaga dla bardziej wtajemniczonych – kto oglądał tivi-lny serial „Radio Romans” może skojarzyć, że główny bohater nazywa się Stefan Chocholak? Nieprzypadkowo został tak ochrzczony w scenariuszu telenoweli – acz w SAR-ze używało tej sygnatury kilku!.. Wspomnienia zza mgły jak „sarowskie” skromne śniadanie we wrzeszczańskiej restauracji „Współczesna” od 10 rano do momentu kiedy ostatni kelner „stracił zdolność podawania” czyli ok. 22-giej…

Retrospektywn błyski – często ważne, czasem istotne, nierzadko hucpiarskie…

SAR lat 70-tych to był dopiero tygiel! Pozwolę sobie zacytować z własnej sarowskiej pseudo-powieści p.t. „Kotłownia” z rozdziału „Obłędek” zdań parę: „Nie rozróżniając wg płci, działało tu stale około 50-ki improwiSARiuszy, ambicjonariuszy, funkcjonariuszy i normalnych studentów z nadwyżką energii działania. W końcu nie wszystkie dziewczyny przychodziły tu w poszukiwaniu inteligentnych mężów, a nie wszyscy faceci chcieli być w przyszłości „bartnickimi”…Takoż i nie wszyscy „funkcjonariusze” i „referenci” (zarówno „czarni” jak ci posłuszni i „pod-słuszni”) byli uciążliwi dla idei swobody słowa i myśli (i czynu), czego SAR był ewidentnym przetrwalnikiem. Zresztą cezurę może tu stanowić oczywisty fakt nieobecności niektórych „postaci” na 40-leciu w Straszynie, choć nie tylko…

Nie tylko magazyny „Dlaczego nie?”, „8/7”, nie tylko AFA (Akademicki Felieton Aktualny), który kontynuowałem po Mietku Welke, nie tylko „Grudniowe Ogrody Piosenki” stanowiły, że agencja nie przypominała żadnej tuby medialnej…Że Gdańsk jest pępkiem wszechświata wiedzieliśmy to w DS.-16 przed objawieniem Guntera Grassa. To tu w styczniu 1971r. przyjechał Jonasz Kofta, by w Żaku zaśpiewać „Dzisięciotysięcznik”. I tylko SAR (Jacek Czuryło nagrywał) ma ten koncert na taśmie. A dwudniowa balanga z Salonem Niezależnych w salonach SAR – ukoronowana nagraniem wszystkiego co mieli wtedy w repertuarze i poza…? Taśmy (tzw.1000-ki) z nagraniami takich perełek stanowiły radiową „walutę wymienną”. Woziłem je m.in. do Wojtka „Bacy” Hawryszuka, superszefa Radia Pomorze by wymieniać je na równie cenne – koncerty ze świnoujskich FAM.

SAR to była soccodzienność, metafizyka, Baba Jaga, „choinki” jak i też imprezy w ramach improwizacji swobodnych… Kiedy przyszedłem do agencji brylowało w niej towarzystwo zetemesowsko-zetespowskie. Niewysoki energiczny facet urzędował na parterze Żaka. To był Olek Kwaśniewski. „Sterowność” SAR-u po linii zapewniali – propagandyści. Wspomnę Henia M. tudzież „Organa”. Oni to wykonywali dyrektywy bossów z Białego Domu vis` a vis ŻAK-a. Oni odławiali „podatnych” na media, by po „namaszczeniu” dać im chleb. Oni jeździli na nasze wypady obozy i…później musieli gęsto tłumaczyć się z n.p.”regat” na jeziorze Chmielno rozegranych wg kategorii „statek pijany” czy akcji „gaśmy światło obywatele” na pomoście w Załakowie, by lepiej było widać płonącą gitarę…Wierzę święcie , że to oni (sic!) wymuszali na SARmaństwie, by na kolegiach redakcyjnych próbowało osiągać konsensus przy przyjaźnie brzmiącej kategorii „towarzysz”…Ale to było dawno i może nieprawda…

Lata 70-te to „Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy”, to Teatr STU, Pleonazmus, Teatr Ósmego Dnia, to Kofta, Kleyff czy gdański kabaret Jelita. To w poezji Nowa Fala. To pisma „Student” czy „Politechnik” To Radom 76, podziemny „Robotnik”… I właśnie SAR edukował wyjątkowo sprawnie jak czytać tąż rzeczywistość, „wąchać swój czas” jak mawiał sławny bim-bomowiec Z.Cybulski. Pokazując medialną kuchnię i jej specyficzne przyprawy, zaszczepiał umiarkowane zaufanie do wszechmediów w naszej, wtedy wschodniej, globalnej wiosce. Uczył jak z medialnego szumu odłowić sens, smak czy wymiar skrawka vistości przed „spreparowaniem”…

           I… SAR to były przyjaźnie, niezniszczalne przez lata, związki ulotne, alianse, małżeństwa, sympatie i równie silne antypatie… No bo tylko można gardzić kimś, mając świadomość, że złodziej który ukradł taśmy z naszej SAR-owskiej niepowtarzalnej taśmoteki – najbardziej wartościowe nagrania – nucił sobie Kleyffa?… I tak sobie na koniec konfabuluję, że gdyby na adres nowej Studenckiej Agencji Radiowej, przyszła anonimowa przesyłka z kartonem tych cennych taśm – to mógłbym zapomnieć… O czym? Ano o tym, że nucił – kiedyś: „raz tylko dany ci czas – ani on twój ani czyj – zanim się wszystko ustoi – żyj na huśtawce – żyj!”

 

Tadeusz Buraczewski

2002-03-17