Studencka Agencja Radiowa

Studencka Agencja Radiowa

65 lat

Waldemar Szałtynis


Waldemar Szmaja – Szałtynis

Lektor, spiker, kierownik  sekcji

lektorsko-spikerskiej, członek

Kolegium Redakcyjnego  Studia

Centralnego S.A.R. w latach 1966-1978,

Absolwent Wydz. Elektrycznego PG r. 1971

… i  do rzeki albo do Wisły „

 

Czy to było dawno? Gdy zaglądam do kalendarza, by sobie uzmysłowić upływ czasu – stwierdzam, że tak, ale „nasze Radio” ze swoją specyficzną atmosferą i klimatem tak często powraca do mojej codzienności, jak by wszystko działo się niedawno.

A zaczęło się dla mnie owo „spotkanie z S.A.R.-em” pewnego październikowego wieczoru roku 1966, gdy siedząc w pokoju akademika (wówczas DS16, w którym mieściła się S.A.R.), usłyszałem komunikat o naborze chętnych do pracy w Agencji.

Bez zastanowienia przeszedłem te kilkadziesiąt metrów, które dzieliły mój pokój od Redakcji – i zostałem przesłuchany (czytpoddany” próbie mikrofonowej”) przez redaktora dyżurnego.

Był nim w tym dniu – Andrzej „Generał” Błaszkiewicz.

Pierwszy raz w życiu siedziałem wówczas w prawdziwym studio radiowym, przed prawdziwym mikrofonem i czytałem teksty. Jakie? Jeden zapamiętałem – była to notka prasowa o koncercie Edith Piaff w paryskiej „Olimpii”.

Andrzej podziękował mi, powiedział: „skontaktujemy się z Tobą, gdzie mieszkasz?”… i wyszedłem. Nikt się więcej mną nie interesował.

Przez parę tygodni zaglądałem do pokoju redakcyjnego, obserwowałem jak się w tym „tyglu” pracuje, przysłuchiwałem się nagrywaniu audycji, przeglądałem scenariusze … i w dalszym ciągu nikt mnie nie potrzebował.

Aż zdarzyło się na początku grudnia, że po przeczytaniu i nagraniu jakiegoś tekstu podeszła do mnie dziewczyna mówiąc :” Nagrywam słuchowisko, przyjdź jutro do studia. To jest tekst dla Ciebie.” Tak po prostu. Była to Ewa Polkowska, która „robiła” słuchowisko oparte na „Dziejbie leśnej” Leśmiana. Zagrałem w nim rolę Pustelnika.

Ewa reżyserowała bardzo sprawnie, była jak zawsze przygotowana, konkretna i zdecydowana . Ale, jak to bywa, natknęliśmy się jednak na problem techniczny. Ewa koniecznie chciała bowiem uwypuklić fakt, że o wszystkich wydarzeniach Pustelnik – śni. I wymyśliła, że w tle zdarzeń musi być słyszalne …. chrapanie.

Aby zrealizować zamysł Ewy poukładaliśmy w studio materace i koce, Pustelnikowi zamontowano dodatkowy mikrofon, a jego samego ulokowano na posłaniu z zadaniem – chrapać! Rozbrzmiewało ono w tle przez całe słuchowisko. Aż dziw, że żaden z tak doświadczonych realizatorów nie wpadł na pomysł wykorzystania tzw. pętli z nagranym efektem. Ale nie ma co drzeć szat, bo okazało się – jak to bywa, że owe tak autentycznie zagrane -chrapanie, ujawniło moje nikomu, nawet mnie – nieznane zdolności aktorskie(?). Od tej pory byłem chętnie angażowany przez innych reżyserów, a Ewa uznała mnie za swoją „podporę” aktorską.

Słuchowisko wyemitowane w bloku audycji świątecznych przygotowanych tradycyjnie przez wszystkie redakcje oceniono bardzo pozytywnie.

Natomiast koledzy podśmiewali się ze mnie, mówiąc, że będę dobrym nabytkiem, bo już od samego początku pilnuję miejsca w studio …w dzień i w nocy.

Tak rozpocząłem pracę w Studenckiej Agencji Radiowej oraz współpracę ze wspaniałymi, nieco starszymi i bardziej doświadczonymi koleżankami i kolegami, m.in. Ewą Polkowską – świetną reżyser, moimi idolami na niwie lektorsko -spikerskiej – Heniem Tomaszewskim ps. „Tomek” i Hanią Seweryniuk. „Tomek” i Hania stanowili dla mnie wzór lektora i spikera, gdyż oprócz ciekawych głosów posiadali rzadką umiejętność naturalnej, nie skażonej manierycznością – interpretacji tekstów. Nie wspomnę choćby o swobodzie z jaką czuli się przed mikrofonem. Lubiłem ich słuchać i podpatrywać, tym bardziej, że „Tomek” był już w owym czasie znanym i wysoko notowanym lektorem oraz prezenterem gdańskiego Ośrodka TV. Te „techniczne podpatrywania mistrzów” bardzo mi się przydały w późniejszej pracy zawodowego już lektora i prezentera.

Bardzo cieszyłem się, gdy Ewa Polkowska angażowała mnie do „dużych” słuchowisk i innych form literackich, w których występowali Hania i „Tomek”.

Myśląc o S.A.R. – przypominają mi się audycje, sytuacje, a przede wszystkim ludzie – koleżanki i koledzy, z którymi wówczas spotykaliśmy się, pracowali, spierali – nawet kłócili, robili audycje.

Ludzie. To oni – to my tworzyliśmy Studencką Agencję Radiową , to oni – to my tworzyliśmy niepowtarzalny klimat, to oni – to my tworzyliśmy grupę otwartą na „nowe” i nowych. Każdy z nas wnosił coś innego, nowego, osobistego.

Już wówczas w ’66-tym słyszeliśmy nazwiska poprzedników wymawiane z szacunkiem i ciekawością – Wójciak, Smoczyński, Baraniak. Każdy chciał ich poznać lub chociaż zobaczyć, bo to właśnie oni wymyślili i stworzyli studenckie radio na Politechnice Gdańskiej biorąc na siebie cały trud tworzenia, kształtowania i sytuowania go w świadomości ówczesnego środowiska. A potem, gdy ich czas w radio minął, przychodzili i obserwowali nas – kontynuatorów swoich wizji, czasami podpowiadali, niekiedy pytali. Zawsze służyli życzliwą pomocą.

My zaś, korzystając z przywileju pojętnych uczniów i następców słuchaliśmy o doświadczeniach przeszłości i wprowadzaliśmy elementy nowsze.

Czy tak właśnie wyobrażali sobie rozwój „swojego dziecka „?

Pamiętam, jak bardzo byłem zażenowany, gdy któregoś dnia w listopadzie ’68-ego, słynny Wojtek Wójciak, zawsze bardzo bezpośredni, podczas koleżeńskiej wizyty w redakcji podszedł do mnie, podał mi rękę i taksując mnie przenikliwym „ojcowskim wzrokiem” powiedział krótko : „stary, dobry jesteś, rób tak dalej”. Zaniemówiłem. Myślę, że podobnie podziękował i innym.

Od jesieni tego roku zaistniała na antenie S.A.R cykliczna audycja – „powieść w odcinkach”. A ponieważ jej popularność przeszła najśmielsze oczekiwania, zachęciło to nas do kontynuacji cyklu przez kolejne lata.

Pierwszym przebojem antenowym była powieść p.t.”Baron von Goldring” Dold Mychajłyka.

Jej egzemplarz wyszukałem w zakurzonych, prawie zapomnianych zakamarkach prywatnej wrzeszczańskiej biblioteki pani Kowalskiej i zapłaciwszy, z prywatnej kieszeni, wcale niemałą na ówczesne czasy – kaucję, wziąłem się za czytanie oraz adaptację. Podzieliłem ją na trzydzieści 20- minutowych odcinków, przystosowałem dramaturgicznie dla potrzeb radiowych … i nagrałem.

Powieść przyciągnęła do głośników sporo słuchaczy. Dowodem były niezliczone telefony z pytaniami, czy można by emitować odcinki dwa razy dziennie, np. o 17-tej i w wieczornym wydaniu programu.

Cóż zadecydowało o tak zaskakującej popularności?

Dla radiowców znających ówczesne realia i potrzeby odbiorców – odpowiedź jest prosta – sensacyjna tematyka.

Autor powieści wykorzystał „temat-samograj”. Przedstawił bowiem wojenne dzieje „podwójnego agenta”, asa wywiadu niemieckiego – barona von Goldringa pracującego dla wywiadu radzieckiego.

Był to więc niejako pierwowzór postaci Hansa Klossa z popularnego do dziś – serialu telewizyjnego „Stawka większa niż życie”.

Początkowo odcinki nagrywałem pojedynczo – w dniu emisji, a później z wyprzedzeniem kilku.

Zdarzały się przy tym sympatyczne sytuacje. Niektórzy znajomi zaczepiali mnie na ulicy, bądź uczelni, a ci, którzy mieli kolegów w naszym radio wypytywali ich – co będzie dalej? Często podczas przerw między wykładami przekazywali sobie treść nowo nagranych odcinków.

Ponieważ nasze radio dysponowało wówczas tylko jednym studiem nagrań, czas rezerwacji studia był niezwykle cenny. Często nagrywaliśmy nocą. I tak było również w przypadku „Barona”.

Pewnego razu, gdy po programie studio było już wolne, miały rozpocząć się nagrania kolejnych odcinków powieści. Dawno już minęła godzina 23-cia. Byłem zmęczony i czytanie nie bardzo mi się kleiło, a i zespół realizacyjny też nie mógł się skoncentrować. Było stopowanie i częste powtórki.

Po którymś z kolei : „… Stop! Wchodzimy po słowach…” tak się zdenerwowałem, że „puściłem niecenzuralną wiązkę”.

Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem przerażoną minę realizatora, śmiesznie podskakującego, machającego rękami i łapiącego się za głowę, otwierającego bezgłośnie usta – widocznie coś mówił, ale za szybą studia nie było słychać – co?- i w tym „paralitycznym pląsie” starającego się mi coś przekazać. W pewnym momencie „padł ” na konsoletę i ucichł. Chłopak z obsługi magnetofonu stał oniemiały.

Chwilę później realizator poruszył ręką , pokręcił „gałką” i w interkomie usłyszałem: „O, k……, to wszystko poszło na antenę!”.

Okazało się, że wszystko co działo się w studio – to przyzwoite i to „nie eleganckie „, pojawiło się na tle retransmitowanego przez nas programu III Polskiego Radia i na cichym, subtelnym podkładzie muzyki nocnej popłynęło do głośników w akademikach.

Było to oczywiste niedopatrzenie kolegów „z techniki „, ale najwięcej wstydu najadłem się – ja.

W trzy lata później również program III Polskiego Radia rozpoczął emisję odcinkową tej powieści. I wówczas Mietek Serafin, znany z błyskotliwych ripost i celnych stwierdzeń, a niejednokrotnie i z szalonych pomysłów, zadzwonił do Warszawy – tak mi opowiadał, z tupetem pogratulował Radiu trafnego wyboru powieści, pochwalił ich gust, ale ostudził zapał stwierdzeniem, że są za nami, tj. za S.A.R. całe trzy lata i dlatego proponuje im naszą pomoc w opracowaniu tekstu i obsłudze lektorskiej. Teraz myślę czy w stosunku do tak szacownej instytucji mogliśmy wówczas pozwolić sobie na taki dowcip?

S.A.R. małe studio lektorskie – nagrywanie kolejnego odcinka „powieści w odcinkach”-„Obietnica” F.Duerrenmatta

/na zdj. lektor:Waldemar Szałtynis SZMAJA listopad 1975/.

 

„Powieści w odcinkach” było wiele. Oprócz „Barona” czytałem takie „tytuły”: „Osaczony” M.Carey ( 20 odc.), „Sędzia i jego kat” F.Duerrenmatt (15 odc.), „Obietnica” F.Duerrenmatt ( 10 odc ),”Cena życia” B.Arct (20 odc.), „Można umrzeć inaczej” F.Clifford ( 20 odc.),”Przygody Lejzorka Rotszwanca” I.Babla ( 15 odc.), „Rafa nagich szkieletów ” opowiadania (25 odc.),”Wzdłuż dalekiego brzegu” reportaże (8 odc.), „Nie ma jutra w Saint Nazaire” Przypkowski (15odc.), „Konopielka” E.Redliński (10 odc.), „Posiady na Groniku” S.Nędza-Kubiniec (10 odc.), „Ślad zaginionej karawany” S.Sierecki (8 odc.), „Skorpiony” M. Patkowski (8 odc.), „Jobsjada” Kortum (5 odc.), „Ptasi gościniec” H.Auderska (15 odc.) i parę innych, których tytuły już mi z pamięci umknęły.

Statystycznie rzecz biorąc: razem – ok. 250 odcinków i ponad 5000 minut emisji.

Tworzenie tego typu audycji dawało mi sporo satysfakcji, gdyż na ostateczny kształt nagranego odcinka składała się zarówno wcześniejsza, żmudna , acz frapująca praca nad adaptacją wybranej powieści, jak i późniejsza bardzo osobista interpretacja opracowanego tekstu dokonywana przez lektora oraz praca zespołu nagrywającego, wspomagającego, niekiedy, wykonawcę swoimi uwagami czy propozycjami . Najważniejszą jednak była motywacja czyli słuchacze, przychylni, ciekawi, z niecierpliwością i zainteresowaniem oczekujący kolejnych zdarzeń, pytający przy różnych okazjach – jaka będzie następna powieść?

Moim dobrym duchem w tamtym czasie był Redaktor Naczelny – Andrzej „Kim” Nowak.

Człowiek bardzo inteligentny, na co dzień – małomówny, tak go odbierałem, robiący wrażenie bardzo skupionego, skoncentrowanego. Gdy brał do ręki papierosa, obracał go, kruszył – jak gdyby nie wiedział co z nim zrobić, to wiadomo było, że „coś wymyślił”, „celnie strzeli”, da dobrą radę. Przeważnie miał rację.

W październiku 68 zawołał mnie i powiedział, że w Klubie Studentów Wybrzeża „Żak”(dawny budynek przy ul. Wały Jagiellońskie) w ramach tradycyjnych „Spotkań Jesiennych” organizowany jest pokaz filmów mistrzów kina niemego – Charly Chaplina, Buster Keatona, Harolda Lloyda.

Powiedział: „Zgłoś się do Żaka – do kina i poczytaj im filmy”.

Tego typu pracy jeszcze wówczas nie znałem i zupełnie nie wiedziałem, jak się do niej zabrać. Uważałem, że jej nie podołam. Andrzej jednak nie dał za wygraną , wysłuchał moich wątpliwości, popatrzył znad okularów i lekko się uśmiechając rzekł: „Dasz sobie radę „, a po chwili dorzucił :”…i zapłacą Ci . Masz za dużo pieniędzy?”.

Rzeczywiście, ile pieniędzy mógł mieć student IV roku. Niewiele. Więc poszedłem.

Tym razem też miał rację. Czytanie list dialogowych filmów obcojęzycznych we współpracy z telewizją, studiami i instytucjami dubbingującymi, pochłonęło mnie na ponad 26 lat. Bo cóż może być wspanialszego od tego, że robisz to co lubisz, a na dodatek ci jeszcze …płacą.

Sztandarową pozycją – wizytówką S.A.R. i naszego gdańskiego środowiska akademickiego był emitowany na antenie Polskiego Radia Gdańsk – magazyn ” Niebieskie Żagle”.

Andrzej Nowak sprawował nad nim opiekę merytoryczną .W międzyczasie dołączył też do „Żagli” – Mietek Serafin, późniejszy następca Andrzeja.

Polskie Radio emitowało nasz magazyn po uprzednim nagraniu go we własnym studio, na własnym sprzęcie i przez własnego, radiowego lektora. Miało to gwarantować wysoki poziom techniczno-wykonawczy audycji.

Któregoś razu „Kim” z Mietkiem zrobili „Żagle” na ostatnią chwilę i było niewiele czasu na spełnienie wszystkich warunków „radiowców”.

Wytworzyła się wówczas dosyć ryzykowna sytuacja: montaż – wykonali samodzielnie, nagrania audycji – dokonano w naszym studio na profesjonalnej taśmie typu Agfa i naszym sprzęcie, a lektorem – był piszący te słowa. Czyli wszystko inaczej niż ustalono.

Na dodatek cały materiał dostarczono do Radia na krótko przed emisją.

Co się wtedy tam działo! Ludzkie słowo nie opowie, gęsie pióro nie opisze……

W tej wymuszonej sytuacji technicy radiowi sprawdzili tylko parametry techniczne nagrania , orzekli, że: właściwe … i audycja poszła na antenę.

Od tego czasu „Niebieskie Żagle” robiliśmy u nas, a Polskie Radio je emitowało.

Myślę, że dobrze to świadczyło o naszych możliwościach i umiejętnościach.

Zresztą , w tym czasie realizatorem w Polskim Radio był także nasz kolega, dorabiający do studenckiego stypendium – Andrzej „Kormoran” Bylicki, którego profesjonalizm był już powszechnie znany.

Program codzienny rozpoczynał się wieczorem około godziny: 21.30 – 21.40 charakterystycznym sygnałem, a po nim emitowano wiadomości pod tytułem :”Dyliżans Aktualności„, też z charakterystycznym sygnałem – tętentem pędzących koni i grającą trąbką pocztyliona. Był on robiony przez najbardziej wytrawnych i doświadczonych dziennikarzy spośród nas.

Prowadzili go i czytali zawodowi lektorzy, jak również ci dziennikarze, których „nie zjadała trema”, a przy tym posiadali warunki głosowe i umiejętności interpretacyjne nie budzące zastrzeżeń estetycznych „- jak się wówczas mówiło.

Wśród nich byli: „Tomek” Tomaszewski, Hania Seweryniuk, Andrzej „Generał” Błaszkiewicz, Mietek Serafin, Marian Szefler, Marek Szeffer, także – ja, a później m.in. Roman Gałędek, Maria Dąbrowska, Ela Szulc ( AMG), Zbyszek Mówka.

Podczas jednej z emisji, a był to mój dyżur, nastąpiła awaria – chyba zerwała się 1000 m taśma magnetofonowa. Powstała panika – „dziura” w eterze, przerażająca cisza. Co robić?

Wówczas w realizatorni pojawił się Mietek Serafin, pełniący tego dnia „dyżur muzyczny”. Machnąłem do niego ręką i językiem „migowym” pokazałem, że może być „afera”.

Wpadłszy wtedy do studia, syknął : „Masz drobne?” – w mig zrozumieliśmy się. Odchyliłem nakrycie stołu, a Mietek chwycił leżący najnowszy numer magazynu studenckiego „itd” oraz innych gazet … i polecił realizatorowi wpuścić nas na antenę.

Rozsypałem na stole bilon, szeleściliśmy przewracanymi kartkami gazet wymieniając uwagi na tematy poruszane w artykułach, przeliczaliśmy stan naszej studenckiej kiesy i zastanawiając się czy wystarczy nam grosza na kupno innych czasopism studenckich, zachęcaliśmy słuchaczy do lektury.

Tymczasem awarię usunięto i można było kontynuować program.

Był to w tamtych latach pierwszy chyba w Polsce przypadek reklamy na antenie radiowej i do tego ….bezpłatnej.

Oczywiście, nikt z wydawców „itd.”, czy „Politechnika” nawet nam nie podziękował.

W czasie tej improwizacji w realizatorni zebrał się spory tłumek współpracowników – kibiców, zaskoczonych niecodzienną sytuacją. Ale podobało się.

Halina Czerniak i Dana Strycharska tworzyły w Redakcji Literackiej znany i bardzo zgrany tandem autorski. Razem opracowały i tworzyły audycje z serii tzw. dużych form literackich. Robiły to świetnie, zdobywając przeważnie główne nagrody na ogólnopolskich studenckich konkursach i przeglądach słuchowisk radiowych.

W tych czasach modne były audycje z tzw. „okazji”.

I właśnie z okazji kolejnej rocznicy rewolucji, która „wstrząsnęła światem”, Dana z Haliną przygotowały słuchowisko. Grałem w nim rolę Agitatora. Sekwencje z moim udziałem nagrywaliśmy w sobotę od godziny 20-tej. Realizacja przebiegała sprawnie aż do sceny, w której Agitator nawołuje lud roboczy do kontynuacji czynu rewolucyjnego. Autorki wymyśliły, że głos jego powinien brzmieć „w szerokiej przestrzeni” i panować nad tłumem. Aby taki efekt uzyskać umieszczaliśmy mikrofon w różnych miejscach studia. Bezskutecznie. Wpadliśmy na pomysł, aby wystawić mikrofon poza okno, a Agitator wygłaszał by kwestię ze studia. Niestety, również słaby efekt. Próbowaliśmy różnych wariantów: mikrofon na krótkim ramieniu, mikrofon na długim wysięgniku, Agitator w dalekim planie studia – mikrofon poza oknem, mikrofon w studiu – Agitator poza oknem itd… itd…

Wszystkie te kombinacje utrudniały i wydłużały czas nagrania .

A ponadto jeszcze hałasowały pociągi elektryczne przejeżdżające przed oknami studia; trzeba więc było nagrywać w przerwach pomiędzy ich przejazdami.

Było już znacznie po godzinie jedenastej wieczorem, gdy nasze niestrudzone dziewczyny-reżyserujące słuchowisko oraz realizator orzekli, że wszystko jest w porządku i możemy kontynuować.

Agitator rozpoczął swoją kwestię słowami : „…ludu roboczy, carat upadł, niech żyje rewolucja!…” – a gdy wykrzykiwał je kolejny raz, usłyszałem na dole dziwne odgłosy, jakby rzeczywiście, prawdziwego tłumu. Wychyliłem się z okna studia, było to III piętro – i zobaczyłem spory tłumek studentów, którzy wracali właśnie z sobotnich tańców. Zaciekawieni dziwną sytuacją: wystawionymi poza okno mikrofonami, lampami do oświetlenia tekstu, jakimś głosem agitującym do rewolucji, stali przed akademikiem i krzyczeli do góry: „Co ci się stało, stary? Czy dobrze się czujesz? Może zawołać pogotowie?”

Słuchowisko zajęło I miejsce na Ogólnopolskim Studenckim Konkursie Słuchowisk Radiowych w Krakowie.

Podobnie dużymi formami radiowymi były magazyny, bądź literackie, bądź muzyczne.

Dla sprawnego ich realizowania, oprócz sprawdzonych lektorów autorzy angażowali również swoich kolegów posiadających charakterystyczne głosy i umiejętności interpretacyjne, a przede wszystkim najlepszych i z dużą wyobraźnią – realizatorów. Nagrania bowiem trwały niekiedy – z przerwami – wiele godzin i dni.

Wśród wielu wspaniałych „chłopaków z techniki”, z którymi lubiłem współpracować byli: Andrzej „Kormoran” Bylicki, Janek Lankiewicz, Bogdan Maśnicki, Wojtek Andruszkiewicz, Marian Szyszkiewicz „Szyszka”, Poldek Szymański, Konrad Lange, Andrzej Lamers i inni.

Za „gałami” pulpitu realizatorskiego siadał też, acz nie często – Witek „Gizenga” Godzwon. Realizował szybko, bardzo szybko, z pełną koncentracją, ale zawsze „z nerwem”. Miał przy tym niesamowite pomysły. W okresie, gdy obchody Święta Kobiet przechodziły swoje apogeum, Witek wymyślił i zaczął realizować cykl audycji „O kobietach nie wszystko„.

Było to 5 audycji wyemitowanych od poniedziałku do piątku, obejmujących również ten Dzień.

Każda z audycji przedstawiała obraz kobiety widzianej oczami innych, a to eleganckich mężczyzn, a to przedszkolaków, kobiet, „szarych ludzi”, czy tzw. „marginesu” spod budki z piwem.

Poświęcił temu mnóstwo czasu i sił. Były tam krótkie reportaże, wywiady, dowcipy, opowiadania, piosenki , muzyka itp. W sumie prawie 5 godzin czasu antenowego.

Wśród wielu indagowanych był m.in. znany profesor naszej uczelni, starszy siwy elegancki pan, nieskazitelnie ubrany i zawsze w muszce. Na pytanie : ” co sądzi kobietach ?” odpowiedział m.in.: „…są to kochane, delikatne stworzonka o drobnych rączkach z długimi ostrymi pazurkami, chętnie zaglądające do portfela mężczyzny…”

Inną opinię o kobietach sformułował mężczyzna pijący podgrzane piwo z cukrem przy budce z piwem kuflowym. Cedząc z trudnością słowa, słabym głosem powoli stwierdził : ” kobiety, panie, …im to tylko kamień młyński do szyi i… do rzeki, albo do Wisły!”.

W latach 1968-70 miało miejsce zwiększone zainteresowanie pracą w S.A.R. Wielu studentów przyszło do pionu technicznego i programowego. Ale, jak to bywa, życie weryfikowało ich decyzje. Z upływem czasu część odeszła, spora jednak grupa została.

Eksploatowany sprzęt zużywał się w sposób naturalny, tym bardziej, że w znacznej mierze były to darowizny już z paroletnim „przebiegiem”. Przy zwiększającej się intensywności jego wykorzystania, koniecznym stawało się rozbudowanie zaplecza technicznego i doposażenie w nowocześniejszy sprzęt studyjny.

Wszystkie te plany wiązały się z koniecznością wygospodarowania „dużych” pieniędzy. Takie dotacje trzeba było jednak w tamtych czasach – „załatwiać”. Dużo pomagali nam również dawni założyciele i twórcy S.A.R., w tym czasie już pracownicy Politechniki Gdańskiej. Ale najbardziej „nachodzili się ” i „nazałatwiali”, wykorzystując swoje koneksje – Andrzej Nowak, Witek Godzwon, Mietek Serafin.

Wskutek modernizacji, zaplanowanej z dużym rozmachem i znajomością przyszłych potrzeb techniczno-ruchowych nowoczesnego, jak na tamte czasy, centrum radiowego, powstało nowe lektorskie studio nagrań, tzw.”małe”, przebudowano duże studio i amplifikatornię, powstało pomieszczenie drugiej „realizatorki”, pokój montażu i pomieszczenie redaktora dyżurnego, adaptowano nowe pomieszczenia dla potrzeb archiwum centralnego S.A.R. i redakcji muzycznej. Adaptacji pomieszczeń dokonywaliśmy sami – w czasie wolnym i wakacji.

Stopniowo przybywało profesjonalnego sprzętu studyjnego i nadawczego nowej generacji.

Aby dotrzeć do szerszego kręgu słuchaczy trzeba było zradiofonizować większy obszar, łącznie z akademikami innych uczelni na terenie Gdańska i częściowo Sopotu oraz zapewnić wysoką jakość transmisji.

Po żmudnych negocjacjach z Telekomunikacją Polską uzyskaliśmy również zgodę na wykorzystanie ich kanalizacji teletechnicznej do ułożenia kabli telefonicznych dla transmisji „naszego”sygnału radiowego. Kable telefoniczne układaliśmy sami, oczywiście pod okiem specjalistycznego nadzoru technicznego Telekomunikacji.

W miejscu dawnej Studenckiej Agencji Radiowej, w akademiku DS16 przy ul .Wyspiańskiego 9 powstało Studio Centralne S.A.R., a wszystkie radiowęzły lokalne w domach studenckich objęto wspólną nazwą S.A.R.

Program codzienny emitowano do wszystkich radiowęzłów – ze Studia Centralnego.

Technicznym opiekunem całego przedsięwzięcia, jego projektantem i koordynatorem był Witek Godzwon ze swoim sztabem – Bogdanem Maśnickim, Wojtkiem Andruszkiewiczem, Romanem Kulikiem oraz innymi, których wysiłek oraz zaangażowanie były przeogromne. I takie też uzyskano efekty.

Ten wielki program modernizacyjny zapewnił naszej Agencji potęgę techniczną na wiele następnych lat. Dwa studia nagrań zdecydowanie rozszerzyły możliwości „produkcyjne” radia. Można było realizować równolegle kilka różnych audycji.

A w czasach jednego studia zdarzało się i to nie rzadko, że z powodu jego ciągłej zajętości część dużych pozycji realizowano „na żywo”. W ten sposób prezentowane były słynne audycje muzyczne Andrzeja Błaszkiewicza z historii jazzu.

I dlatego zdarzały się na antenie co pewien czas różne „wpadki”, będące naturalnym zjawiskiem podczas pracy z mikrofonem „na żywo”.

Wśród niewielu odważnych do wejścia „na żywo” na antenę był m.in. Piotr Nosal, też z Redakcji Muzycznej, sympatyczny, żywiołowy chłopak, entuzjasta ówczesnej muzyki rozrywkowej, głównie big-beatowej.

A tak w ogóle to Redakcja Muzyczna miała wyjątkowe szczęście do zapaleńców i specjalistów w tej branży.

Wymienię jeszcze raz znanego szerokiemu ogółowi – „Generała, którego profesjonalizm, ogromna wiedza, niespożyte siły, a przede bardzo poważne i uczciwe traktowanie słuchaczy przysporzyło wiele zasłużonego szacunku. Był również wspaniałym i uczynnym kolegą.

Dużą klasę zawodową reprezentowali też : Marek Wardecki – wspaniały specjalista od doboru muzyki ilustracyjnej, Andrzej Cacha , Jurek Nizio, zawsze uczynni, solidni, przygotowani oraz wielu, wielu innych.

Dysponowaliśmy przy tym najlepszym i największym w Polsce, spośród akademickich rozgłośni – zbiorem muzyki rozrywkowej czyli taśmoteką. Zdarzało się, też, że i Polskie Radio pożyczało od nas nagrania tylko dlatego, iż przy ich kopiowaniu zachowywaliśmy ogromne techniczne rygory.

Bardzo interesującą i nowatorską , jak na radio studenckie, pozycję programową wprowadziła Terenia Bela. Podjęła się przybliżenia społeczności akademickiej, związanej z nurtami muzyki big-beatowej czy jazzowej – tematyki muzyki poważnej, mało rozumianej i uważanej przez część studentów za zbyt „koturnową”. A ponieważ była entuzjastką tej dziedziny, myślę, że dlatego właśnie studiowała w Wyższej Szkole Muzycznej – i potrafiąc przekazać swoją wiedzę, znalazła szerokie grono słuchaczy. Mnie również, długoletniego melomana zafrapowałaswą wiedzą.

W latach późniejszych dołączyli do Redakcji Muzycznej młodsi koledzy, m.in. Tomek Błaszkiewicz, brat „Generała”, Piotrek Jagielski – „Janosik”, Piotrek Krzyślak   i inni.

Takim „wszędobylskim” dziennikarzem, typowym „człowiekiem Odrodzenia”, humanistą z natury  był Mietek Serafin. „Robił” zarówno tematy muzyczne, jak i literackie czy publicystyczne. Był też człowiekiem „do załatwiania” wszystkiego dla S.A.R.-u:  sprzętu, pieniędzy, publikacji w prasie, wywiadów, wyjazdów, akredytacji, transmisji czy „choinek SAR-owskich”.

Tak naprawdę – lubił to. I zostało mu to do dzisiaj.

Również w publicystyce  pojawiły się talenty dziennikarskie. Świetne „pióro”, zacięcie felietonisty, dociekliwość i konsekwencję posiadał Rysiek Banach – „Bajura”.

Bardzo lubiłem nagrywać audycje polityczne jego autorstwa, robione z dużym znawstwem, wiedzą, wyczuciem niuansów i podtekstów. Lubiłem i ceniłem go również za specyficzne poczucie humoru i ogromną wiedzę, także nie techniczną. W jego audycjach – magazynach  zawsze pojawiał się cykliczny satyryczny felieton poświęcony relacjom pomiędzy dwoma państwami : Surinam i Manirus.

Przez Redakcję Literacką  przewinęła się także cała plejada znakomitości. Wszyscy razem i indywidualnie stanowili swoiste zjawisko intelektualne, tym bardziej, że humanistyczne zainteresowania  kontrastowały z tradycyjnie ukształtowanym obrazem  studenta – technokraty.

Współpracowałem więc i z Ewą Polkowską, Haliną Czerniak, Daną Strycharską , a także Zygmuntem Wanglerem, Jolą Pernak, Tadkiem Buraczewskim, Ewą  Zaleską, Grażyną Zubrzycką, Jolą Zasadzka, Mirą Urbaniak  czy innymi.

Do wieloletniej tradycji sarowskiej należały „choinki” na antenie – blok audycji bożonarodzeniowych, przygotowywany przez wszystkich radiowców na zasadzie :” robi każdy, kto ma coś  ciekawego do zaprezentowania”.

Czas emisji wielogodzinnego bloku programowego był świętem dla słuchaczy i całego zespołu dziennikarsko-technicznego.

Ale nie dla wszystkich – najbardziej „poszkodowanymi” w tym dniu byli dyżurni spikerzy, którzy prowadząc program nie mogli uczestniczyć w ogólnej zabawie i uciechach choinkowych.

Zapewne z  tego też względu w późniejszym czasie „choinki” odbywały się w klubach i w innym terminie niż emisja programu świątecznego.

Były to zawsze bardzo miłe i radosne chwile. Przygotowywaliśmy sobie najróżniejsze prezenty i niespodzianki, czasami wymyślne, lecz przeważnie bardzo proste, subtelne i wzruszające. Niektóre z tych pamiątek posiadam do dzisiaj.

S.A.R. zawsze miała szerokie kontakty zewnętrzne, poza środowiskowe. Przeważnie dobre kontakty mieliśmy z Polskim Radiem Gdańsk. Któregoś razu Redakcja Literacka  zaprosiła do współpracy przy realizacji słuchowiska wg Sławomira Mrożka „Czterej na tratwie” – znakomitego reżysera Jana Goska pseudonim radiowy – Jan Bołgaty.

Współpraca z nim to niezapomniane przeżycie.

Pracę przy słuchowisku rozpoczął od próby czytania stolikowego -„na sucho”, potem – wyboru aktorów. Dalej – próby zrozumienia tekstu i interpretacji, dopiero później – właściwa praca przed mikrofonem. Poznałem wtedy prawdziwego profesjonalistę.

Współpraca z Nim i zdobyte  doświadczenie pozostały na długie lata w mojej pamięci oraz  owocowały w ponad 10-letniej, już profesjonalnej, pracy prezentersko – lektorskiej w środkach masowego przekazu.

Dzięki Niemu uzyskałem pozytywną ocenę moich umiejętności, które potwierdziła karta mikrofonowa kategorii I  wydana mi  bezterminowo – przez Komitet Polskiego Radia  i TV .

Profesjonalna praca z mikrofonem – chwila skupienia przed „wejściem na antenę” / OTV Gdańsk, grudzień 1975; na zdj. prezenter – Waldemar Szałtynis/

 

Któregoś dnia „Kim”zajrzał do mojego pokoju i zapytał co sądzę o udźwiękowianiu w S.A.R. – „kronik wydarzeń Politechniki Gdańskiej”. Nie było wówczas takiego sprzętu audiowizualnego jak obecnie, więc wykonanie tego typu pracy w warunkach studia radiowego, nie przystosowanego do wyświetlania filmów, a tym bardziej ich udźwiękowiania, wydawało się wręcz szaleństwem.

Zdecydowałem się – robimy.

Rozpoczęliśmy próby adaptacji małego i dużego  studia  oraz ewentualnie  innych  pomieszczeń, w których można by było nagrać profesjonalną ścieżkę dźwiękową filmu. Ustawialiśmy  projektor filmowy oraz ekran – prześcieradło w takich miejscach, by widoczny był obraz i można było „czysto” nagrać lektora, tzn. bez zakłóceń zewnętrznych.

Ze wszystkich sprawdzanych wariantów najkorzystniejszym wydawało się ustawienie ekranu i projektora na korytarzu. Wymagało jednak ulokowania lektora w dużym studiu usytuowanym pod kątem  prostym do ekranu, a on sam musiałby posiadać umiejętność patrzenia za narożnik.

Anatomia człowieka  takiej możliwości jednak  nie przewiduje; pomyśleliśmy  wprawdzie o „pośredniku” czyli lustrze, ale też  bez efektu.

W końcu zdecydowaliśmy się na wariant  nazwany „turystycznym”.

Ekran-prześcieradło stanął w głębi długiego korytarza, projektor filmowy – też, lektora  z mikrofonem umieszczono poza studiem, w realizatorni, wytłumionej ( czytobłożonej) wypożyczonymi – kocami. Do podglądania obrazu na ekranie pozostawiliśmy tylko małą szczelinę  przy drzwiach. Drzwi, oczywiście, też były obłożone kocami.

Po takiej adaptacji  pomieszczenie, rzeczywiście, wyglądało jak starannie wykonany śpiwór  turystyczny.

Teraz tylko trzeba było nagrać lektora. Musiał on jednak przeczytać tekst ….. bez potknięć, bo najmniejszy  nawet błąd wymagał przerwania projekcji, zdjęcia szpul z taśmą filmową, ponownego ich przewinięcia i …rozpoczynania całej pracy od początku.

Udało się. Byliśmy z Andrzejem zadowoleni. Ale największe katusze niepewności przeżywał ówczesny „szef audiowizualny” uczelni – Lucek Bokiniec, dla którego technika filmowa nie miała żadnych tajemnic. Dlatego nie bardzo wierzył w nasze zapewnienia o pełnym sukcesie. A czas uciekał. Gdy jednak w ostatnim momencie zaprezentowaliśmy mu udźwiękowioną kopię „Kronik wydarzeń” był bardzo zaskoczony efektami pracy oraz …ogromnie usatysfakcjonowany. Filmowy przegląd wydarzeń naszej Alma Mater pokazano podczas inauguracji roku akademickiego.

Tak więc po raz pierwszy w historii SAR udźwiękowiliśmy film i pokonując kolejny próg profesjonalnego wtajemniczenia, zdobyliśmy mnóstwo nowych doświadczeń produkcyjno – wykonawczych.

Rozrastającą się społeczność radiową staraliśmy się  integrować na corocznych radiowych obozach szkoleniowych – np. w ośrodku „Baba Jaga”nad jez. Narie, nad jez.Sudomie  k /Kościerzyny, czy innych – lecz zawsze w pierwszej połowie września.

Na spotkania  zapraszani byli znani dziennikarze radia i telewizji, dziennikarze  pism studenckich i młodzieżowych, a także znaczące postacie ówczesnego życia  politycznego i społecznego.

Na pewno nie był to czas stracony. Poznawaliśmy przecież  osobiste doświadczenia  zawodowe oraz przemyślenia „zawodowców”, które dla wielu z nas były ciekawym materiałem poznawczym.

Któregoś dnia – a  był to pobyt  nad jez. Narie – ogłosiliśmy „dzień lektora”.

Tematami zajęć było między innymi: omówienie zasad pracy lektorów i spikerów w środkach masowego przekazu, wskazanie na specyfikę języka radiowego oraz  konieczność uczciwego i rzetelnego traktowania radiosłuchaczy  w zakresie poprawnego stosowania języka ojczystego, pochwała elegancji wysławiania się, uświadomienie  wielkich możliwości oddziaływania słowem na wyobraźnię człowieka i ulotności tego słowa, narzucenie sobie obowiązku ciągłego doskonalenia techniki emisji głosu, interpretacji i rozumienia czytanych  tekstów – informacyjnych, publicystycznych, satyrycznych czy literackich.

Ponieważ  był to także i czas relaksu, chcąc ustrzec się  ewentualnej nudy wprowadziliśmy element zabawowy. Kilkoma kajakami wypłynęliśmy na jezioro i trzech lektorów czytało naprzemian , po 5 minut, fragmenty różnych powieści sensacyjnych. Trwało to około 2-ch godzin. Zadanie- zabawa polegało na tym: wygra ta osoba, która  najwierniej opowie treść  każdej z 3-ch powieści.

Co to się wówczas wieczorem przy kominku działo .

Okazało się bowiem, że: „… pies-wilczur ze złotym zębem schował w sejfie ciotkę , całą z platyny , ale porucznik Borewicz  odkrył szyfr i  uratował ją  po założeniu wilczurowi  sztucznej szczęki, bo profesor musiał prezentować się szacownie. Ale policja i tak nie uwierzyła panu MacArekże zjadł te storczyki  ….itd…itd..”

Po ukończeniu studiów w r.1971 pozostałem w  SAR. Jak dawniej pełniłem funkcję kierownika sekcji lektorsko – spikerskiej Studia Centralnego, organizowałem nabory i szkolenia lektorów i spikerów dla potrzeb naszego studia oraz studiów terenowych w domach studenckich  innych uczelni – Akademii Medycznej, Wyższej Szkoły Pedagogicznej i Wyższej Szkoły Ekonomicznej, czyli późniejszego Uniwersytetu Gdańskiego. W dalszym ciągu byłem członkiem Kolegium Redakcyjnego i w dalszym ciągu angażowałem się w sprawy środowiska akademickiego.

W listopadzie 1971 pełniłem dyżur redakcyjny. Około wpół do szóstej wieczorem zadzwonił telefon. Z drugiej strony przedstawiła się jakaś pani z Biura Koordynacji Ośrodka Telewizji Gdańsk. Przeprosiła, że dzwoni o takiej porze, ale słyszała, że mamy dobrych spikerów i lektorów, a Telewizja organizuje właśnie nabór na prezenterów i lektorów. Bardzo proszą, aby ktoś z S.A.R. przyszedł na przesłuchanie, tzn. próbę kamerową i mikrofonową.

Powiedziałem nieskromnie, że: „…owszem, mamy tak doskonałych lektorów, iż nie eleganckim byłoby ich przesłuchiwać, lecz od razu zatrudnić. Możemy przyjść grupą, ale za dwa dni”.

Z drugiej strony zapanowała cisza i po dłuższej chwili usłyszałem: „Dobrze. Oczekujemy Państwa pojutrze o godzinie 18-tej w studio.”

Do studia Telewizji Gdańsk poszliśmy we trójkę – Maria Dąbrowska, Roman Gałędek i ja.

Studio TV Gdańsk – za chwilę PANORAMA „na antenie”/ czerwiec 1974 – prezenter: Waldemar Szałtynis /

 

Od razu zaangażowano nas: jako prezenterów – Marię i Romana, a mnie – początkowo jako lektora, a później i prezentera programów informacyjno – publicystycznych oraz gdańskiej „Panoramy”. Z Ośrodkiem gdańskim związałem się na 10 lat, Roman – krócej, a Maria „trwa” tam do dzisiaj.

Wiele naszych – koleżanek i kolegów, ukończywszy studia, kontynuowało swoje SAR-owskie radiowe zainteresowania i nabywało dalszych doświadczeń „dorosłego zawodowego życia” w środkach masowego przekazu.

Zdarzały się sytuacje, że słowa: „…wywodzę się ze Studenckiej Agencji Radiowej” otwierały trudno dostępne wrota, czy też przełamywały początkową niewiarę w posiadane umiejętności zawodowe.

Właśnie w telewizji spotkałem wówczas, pracującego tam niemal   etatowo od początku lat 60-tych – prezentera i lektora, pana Wiesława Lipińskiego, byłego „sarowca” z przełomu lat 50-tych i 60-tych.

W pracy dziennikarskiej doskonale realizowali się, bądź pracują nadal: Mietek Serafin (Polskie Radio), Andrzej Mielczarek (telewizja), Rysiek Banach (telewizja, wytwórnia   „Amberfilm” Ltd.), Andrzej Dziedzic (Polskie Radio, telewizja), Witek Gołębiowski (telewizja), Jola Pernak (Radio STILON), Mira Urbaniak (Polskie Radio, telewizja),   Krzysiek Bartnicki (telewizja), Grażyna Zubrzycka („Wieczór Wybrzeża”), w realizacji zaś : Andrzej Bylicki (Polskie Radio), Marian Szyszkiewicz (telewizja), Waldek Walczak (Polskie Nagrania, telewizja) i wielu innych.

Czas płynął. Zmieniali się  redaktorzy naczelni, redaktorzy  odpowiedzialni poszczególnych redakcji, realizatorzy; na antenie pojawiały się nowe ciekawe „głosy”; przybywali chętni do pracy w „naszym” Radio, inni odchodzili, zmieniał się sposób widzenia nowej codzienności. Zmieniała się mentalność  młodych. I rzeczywiście zmieniły się czasy.

Pracowałem zawodowo. Przybyło mi obowiązków  podstawowych, jak i dodatkowych – w telewizji, w kinach – przy czytaniu list dialogowych filmów obcojęzycznych oraz udźwiękowianiu filmów na taśmach magnetowidowych.

Mój czas dla S.A.R. coraz bardziej kurczył się, a i kalendarz przypominał, że wiek też coraz mniej odpowiedni. Postanowiłem odejść.

Pożegnałem się z  naszym Radiem podczas „choinki” roku 1978.

Do dzisiaj pamiętam tamten wieczór i jeden z najcenniejszych dla mnie upominków, który otrzymałem w podziękowaniu za ponad 11 lat pracy – metalowy krążek od „rozbiegówki” z wytłoczonym napisem „SAR„.

On jest na co dzień ze mną, zawsze w widocznym miejscu wśród innych pamiątek .

Wyszedłem z moją Żoną, w samym środku zabawy. Oddalając się słyszeliśmy odgłosy  wesołości i  przebijające się przez nie coraz słabsze i słabsze słynne „sarowskie”: „……..go…go…go!”

 

Waldemar Szmaja – Szałtynis

Gdynia, styczeń 2002