Studencka Agencja Radiowa

Studencka Agencja Radiowa

65 lat

Wojciech Andruszkiewicz


SARobranie

Opowieść Wojtka Andruszkiewicza, Agenta SAR zwanego „Kędziorem”

Przełom września i października 1966 roku, łoskot kolejki, wielopiętrowe łóżka i głośnik na ścianie – to był początek mojego mieszkania i „kariery” w Domu Studenckim nr 16. Fragment Blue Angel i ciepłe głosy zmieniających się lektorów spowodowały, że nie mogło się stać inaczej. Zdobyłem się w końcu na odwagę i zameldowałem w „Redakcji SAR” – jako dobry student, który zaliczył pierwszy semestr – był to luty 1967 roku.
Facet, który mnie przyjął nazywał się Wójciak, minę miał groźną, ale poszło. Zdobyłem prawo do stania w reżyserce i na początek niedotykania niczego. Na szczęście nie był to stan stabilny – magnetofony szybko były moje, a także i konsoleta .
„Długi JAN” Lankiewicz , Stefan „Góral” Góralczyk, „Maćki” – Gadomski i Dziemidowicz to moi pierwsi nauczyciele realizacji audycji.
Szybko okazało się, że nauczycielem (SAR i nie tylko życia) będzie jednak ktoś inny – Witek „GIZENGA” Godzwon fenomen w każdym calu. Kupił (nie tylko mnie) od ręki. Kończył się pierwszy etap budowy świetnego technicznie SAR. Było prawdziwe studio, mikser, magnetofony, wzmacniacze i kable łączące z akademikami, „Kwadratową”, Aulą PG i co szczególnie cenne z Rozgłośnią PR.
W czerwcu 1967r. „X lat SAR” w „Kwadratowej”. I to był już koniec mojej wolności, jeszcze baza „Baba Jaga” nad jez. Narie we wrześniu, a potem tylko poziom 400 w 16-ce przez następne lata.
Zaczęła się normalna praca – szkolenia, egzaminy, egzaminy powtórkowe na: „:technika”, „miksera”, nagrania, emisja.
Tę „normalność” stworzył właśnie WITEK – urodził się w Warszawie, ale przyjechał do Gdańska z Buska Zdroju, aby zostać inżynierem elektrykiem. Wykłady i ćwiczenia nie były jednak jego pasją. On przyjechał studiować! Znalazł do tego doskonałe warunki w DS nr 16 przy ulicy Wyspiańskiego 9 – Rada Mieszkańców, Kluby powstające w akademiku – to był jego żywioł. Historię tamtego okresu znam niestety bardzo wyrywkowo. Zapamiętałem hasła – Babcia, Knioła, Rynna, Adam, Rysiek, Heniuś – (kto wie o kogo tu chodzi? – może to uzupełni – proszę ).
Działanie w SAR zaczynał jako sympatyk, następnie zaczął porządkować sprawy organizacyjno – administracyjne. Pojawiły się ogłoszenia i komunikaty na tablicy ogłoszeń, pojęcia „preliminarz i budżet”, a także Kierownik Administracyjny – pierwszym był Bolo Jarosiński.
Te zdania wstępu są konieczne dla zrozumienia mojej „Sarowskiej kariery” i więzi z Witkiem. Przyznałem się, że mnie kupił – lubiliśmy pracować, wymyślać, rozmawiać.
Doszli następni – „banda” podobnych. Początkowo nie przekonany Boguś (wolałby stację SP2PZK), zachowawczy Romuś Kulik (jedyny człowiek, który potrafił naprawić tranzystor (element nie odbiornik)), a także nieformalni SAR – owcy: Leszek Jenek z Rady Mieszkańców „Pan Przewodniczący”, Andrzej „Jędruś” Delewski Klub „Schronik” i szczerze mówiąc cała „szesnastka” plus cała reszta.

Kto pamięta już wie! To ma być o budowaniu, o niemożliwościach łamanych przez Gizengę.

Stabilny układ emisyjno – programowy nie trwał długo. Należało rozpocząć kolejną budowę .

Z łóżeczka wypadł Zbyszek Mówka i już było wiadomo gdzie postawimy konsoletę.
Nocne studia podręcznika elektroakustyki i Spółdzielnia „Szklarz” w Gdańsku wie, że potrzebna jest tafla szkła o grubości 20 mm. Byli mocno zdziwieni, ale załatwili. Pan Kwestor pomógł załatwić deweton, w Stoczni Gdańskiej pozbywali się mienia w postaci styropianu, a w „Zwarciowni” był drut oporowy . Mogliśmy zaczynać budowę studia.
Historię stolarskiego sukcesu Pana Sitka z Pruszcza pięknie opisuje Boguś Maśnicki – nic dodać. Jędruś (wtedy już chyba „Inżynier wozu” w TVP Gdańsk) stawia ceglaną ściankę działową z drzwiami do studia spikerskiego. Można już było układać układ nerwowy (druciki) przyszłego kompleksu realizacyjno – emisyjnego. Zakupy przewodów, kabli i osprzętu nie należały do łatwych zadań. Na szczęście był Gizenga i kilku Przyjaciół na Politechnice.
Specjalnym hitem wykonawczym okazała się tablica sieciowa. Mistrzostwo Witka zdobyte w ramach praktyki w ELMORZE przerastało nasze wyobrażenia o możliwościach układania i łączenia zwykłych drucików. Powstało Arcydzieło nazywane czasami POMNIKIEM GIZENGI (jego uczniem i pomocnikiem był wspomniany Przewodniczący).
Nie chcę wspominać naszych wspólnych wysiłków, potwornej pracy wszystkich uczestników tej z perspektywy bardzo fajnej przygody. Pracowaliśmy naprawdę mocno, często bez snu i posiłków. Ważny był ostateczny efekt, który nie wszyscy zawsze widzieli – jeden z nas widział go zawsze.
Super przykładem jest zachowany list kierowany do Jednostki Wojskowej nr :xxxx , w której kadra budowy przebywała na koniecznym przeszkoleniu. Fragment w oryginalnej postaci przedstawiam.

Nie dał nam odsapnąć nawet w okresie spełniania zaszczytnego obywatelskiego obowiązku.
Nie mieliśmy jednak tego ani troszeczkę za złe. Sprawy przebudowy były tam naszym stałym tematem. Przeszkolenie skończyło się raczej bez wyróżnień i mogliśmy z prawie czystymi sumieniami wrócić na budowę.
Historię dramatycznego otwarcia nowego „SARowskiego warsztatu’ opisują koledzy, nie chciałbym się powtarzać.
Ale kto zgadnie lub pamięta gdzie malowano elementy obudów urządzeń amplifikatornii. Ja wiem – lakiernia kolumny transportu ówczesnego KW PZPR (koło KSW ŻAK) . To było bardzo proste . Gizenga znał Stasia Iwańca, z którym pracował w Wysokich Napięciach, Staś znał świetnego lakiernika, który lakierował w KW – i poszło. Takich spraw załatwianych za przysłowiową kawę lub piwo było mnóstwo. Przyznam się, że z powodu strachu przed Gizengą nauczyłem się latać samolotem (jako pasażer).
Wczesny wieczór – Witek dopada mnie – młodego wiekiem Sarowca, wręcza bilet na poranny ekspres do Warszawy – krótkie polecenie: o 11-tej odbierasz z „FONII” wzmacniacze liniowe.
Ciąg dalszy nie był wesoły. Obudziłem się we własnym łóżku chwilę po starcie ekspresu z Gdańska. Strach i szybki bieg na lotnisko (wtedy we Wrzeszczu) – bilet był, wzmacniacze odebrałem (przelot na mój rachunek). Porządek musiał być.
Nie wiedziałem, a chyba nawet o tym wówczas nie myślałem, w jaki sposób ten facet potrafił „zatrudniać” tylu ludzi. Dokupił dla idei SAR (oprócz Julka Wielińskiego, który był tam zawsze) takich facetów jak Wacek Ćwiertniewski, Edek Umbras – wówczas dowodzili zaopatrzeniem i transportem Politechniki. Bardzo wiele nam wtedy pomogli.

Pociąg relacji Kraków-Gdynia, rok 1967 – ekipa SAR od lewej:
Wojtek Andruszkiewicz, Halina Czerniak, Mieczysław Serafin
w drodze powrotnej z IV Festiwalu Kultury Studentów
– dzierżą zdobyte trofeum – Wielkiego Maszkarona – I-szą nagrodę w konkursie radiowym.

Nie napisałem zbyt wiele o sobie, o swoich odczuciach. Ważniejsi są Oni, nie zawsze z SAR formalnie związani. Byli pracownikami Politechniki Gdańskiej, Warszawskiej FONII, Bydgoskiej ELTRY czy Fabryki Kabli.
Łączyło ich jedno – poznali kiedyś Witka Godzwona.

Wojtek Kędzior Andruszkiewicz