Studencka Agencja Radiowa

Studencka Agencja Radiowa

65 lat

Wojciech Jerzy Wójciak


JAK TO W STUDENCKIEJ AGENCJI RADIOWEJ  BYWAŁO PRZED LATY

Wojciech Jerzy WÓJCIAK /zmarł 14 maja 2000 r./

Prapoczątki działalności SAR-u sięgają r.1957, kiedy to powstało Biuro Informacji Studenckiej zwane BIS-em, utworzone dla opracowywania materiałów informacyjnych dla radiowęzłów w Domach Studenckich. Bis – był agendą Rady Okręgowej Zrzeszenia Studentów Polskich, a na czele jego stał młody asystent z Katedry Fizyki na Politechnice Gdańskiej – późniejszy czołowy ideolog Komitetu Uczelnianego Związku Młodzieży Socjalistycznej i jeszcze później uciekinier do Anglii – Kamil Wiktor Etinger.

W 1959 roku do BIS-u dołączyła grupa studentów Wydziału Elektroniki pod wodzą Andrzeja Guzińskiego i tak powstała działalność pod firmą „Studenckiej Agencji Radiowej”.

Moje lata w SAR-ze rozpoczęły się w 1961 roku lub rok wcześniej, kiedy trwały przygotowania środowiska studenckiego w Gdańsku, do organizacji II Ogólnopolskiego Festiwalu Kulturalnego Studentów.

Przygotowywaliśmy się również i my. W dzień jeździliśmy z ciężkimi – jak wór kartofli, magnetofonami „Melodia” na liczne imprezy od „Żaka” począwszy, aż po Halę Stoczni Gdańskiej poprzez kluby w akademikach i kawiarnie, i nagrywali kilometry taśmy. Potem montowaliśmy to w super prymitywnych warunkach w akademiku w pokoju, bodaj nr 107 w DS 16 (obecny DS 6), okraszali własnymi tekstami i puszczali gotowe taśmy w obieg po radiowęzłach na Osiedle studenckie przy ul. Wyspiańskiego i Osiedle przy ul. Hibnera, jako sprawozdania i relacje z Festiwalu.

Potem było studio wybudowane przez czterech zapaleńców Andrzeja Guzińskiego, Zbigniewa Hartwicha, Michała Smoczyńskiego i Staszka Stępniewskiego. Stało się to w 1962 roku. Pierwszy inauguracyjny program nadano ze studia 1 października tego roku.

Było to dla nas prawdziwym „rajem radiowym”, wspaniałym warsztatem pracy.

Trzy magnetofony marki „Szmaragd” (produkcji NRD), ze dwie stare polskie melodie i jedna „reporterska” TESLA (10 kg) stanowiły naszą bazę. Ale było Studio, połączone z wszystkimi akademikami na Osiedlu Wyspiańskiego, a potem z Osiedlem Hibnera i był program z pełną gamą form radiowych – w pełni niezależny i studencki. Takiego zapału, jaki wówczas nas ogarnął nie przypominam sobie już później w żadnym z moich życiowych doświadczeń.

Program zaczynał się o 15.30 muzycznym popołudniem przez 0,5 godz., następnie o 21.40 programem głównym – właściwym, który trwał do godz. 23.00 – 23.30 i zawierał wszystko, co powinno być w normalnym radio. Był więc magazyn informacyjny „Dyliżans Aktualności”, były dzienniki informacyjne, były reportaże, relacje odtwarzane z taśm – materiałów nagrywanych w ciągu dnia, były nawet relacje sportowe z imprez organizowanych przez AZS.

Podstawowym źródłem naszej inspiracji była bogata w treści i formie działalność ówczesnego Zrzeszenia Studentów Polskich – głównie Uczelnianego Parlamentu Studentów Politechniki, Klubu Studentów Wybrzeża „Żak”, a także innych uczelni AMG, WSP i WSE (Uniwersytetu jeszcze  nie było, a także Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych). Zostaliśmy zauważeni.

Władze ZSP na Politechnice, a także innych uczelni zaczęły dbać o to, abyśmy mieli świeże i dobre informacje, aby mogły się one ukazać na naszej „antenie”. A myśmy nadawali bezpośrednio na dwa Osiedla Studenckie Politechniki, gdzie mieszkało ok. 2.500 studentów, a taśmy nasze wędrowały do akademików na Osiedlu Dembinki – gdzie mieszkali studenci Akademii Medycznej, do WSE w Sopocie, do WSP, do akademika w Brzeżnie.

Chętnie udzielały nam swego głosu władze uczelni, dziekani, władze ZSP a także przedstawiciele władz państwowych.

Byliśmy słuchani. Mówiliśmy bowiem o sprawach studenckich głosem samych studentów i typowo po studencku, krytycznie i bez owijania „w bawełnę”.

Do naszego sukcesu przyczyniła się niewątpliwie muzyka. Muzyka jakiej wówczas w Polskim Radio jeszcze nie było, lub była bardzo rzadko. U nas grało się wszystko co było w pierwszej „10-tce” – tak lubianego wówczas „Radia Luxemburg”.

Zorganizowani byliśmy w pięć redakcji: informacyjną, muzyczną, literacką, społeczną i polityczną.

Prowadziliśmy dyżury realizacyjne (techniczne), spikerskie i wreszcie redakcyjne (redaktor dyżurny). Wszystko to było zaplanowane i rozpisane w odpowiednie księgi i oceniane na zbierającym się co tydzień kolegium redakcyjnym, w którym zasiadali: Redaktor Naczelny, Z-cy ds. Programowych, Technicznych i szefowie poszczególnych redakcji.

Było nas stale ponad 60 osób z tego mniej więcej dwie trzecie działały w pionie redakcyjnym, pozostali w technicznym. Wtedy to na samym początku zrodziła się zasada, której przestrzegaliśmy później przez lata.

Możesz nie działać – nie pracować, ale kiedy już coś robisz i zobowiązałeś się do czegoś – to dotrzymaj słowa, bo czekają na to słuchacze. Musieliśmy ich zdobyć jakością programu, systematycznością, odpowiedzialnością. Student bowiem to jednostka krytyczna; drobną wpadkę, przejęzyczenie, wybaczy i pośmieje się razem z nami, ale lipy albo powierzchownej fuchy nie zaakceptuje i po prostu wyłączy głośnik. Tu trzeba wspomnieć, że byliśmy odbierani poprzez tzw. „kołchożniki”, czyli głośniki radiowej sieci kablowej, w które wyposażony był każdy pokój studencki w DS-ie. Odbiorniki radiowe były wówczas rzadkością.

Było nas, jak już wspomniałem, różnych osób w różnym czasie, ale stale około 60 osób. Łączyła nas fascynacja radiem, jednoczyła wspólna praca, a także przyjaźń i zwykłe koleżeństwo. Bywały też miłości, rozstania i przeróżne inne dramaty lat młodości.

Byliśmy „piekielnie”, może fanatycznie ambitni. Formułowaliśmy problem, który rodził się z marzeń o wielkim prawdziwym radio, „obrabiany” poprzez dyskusję i spory przeradzał się w cel, który rozpoczynaliśmy realizować. SAR dla nas był zawsze najważniejszy. Tak powstała idea wyposażenia studia w profesjonalne magnetofony studyjne – prawdziwe radiowe.

Pierwsze udało się pozyskać w 1963 roku za darmo, stare radzieckie z gdańskiej telewizji. Następne już nowe za pieniądze uczelniane z PG i z ZSP w roku 1964.

Tak wreszcie powstało wielkie przedsięwzięcie połączenia studia z wszystkimi akademikami Politechniki, a docelowo może i pozostałych uczelni nowymi kablami radiowymi. Do sieci dołączone miało być Polskie Radio Gdańsk, a także Aula Politechniki. Kable kupiła, po wielu dyplomatycznych zabiegach, Politechnika. (Te zabiegi to było pozyskanie Kwestora Politechniki do ideologii SAR-u. Pomogła nam w tym miłość p. Kwestora do Adama Mickiewicza i dobrej muzyki m.in. Chopina. Po paru przesłuchaniach, przegraniach i innych posiedzeniach p. Kwestor był „nasz”. Nazywał się Władysław Wilimiński – niestety już od wielu lat nieżyjący. Pozostał do końca życia naszym wielkim przyjacielem). Umiejscowienie ich w kanałach telefonicznych i montaż załatwili Przyjaciele z centrali telefonicznej PG, a wciągaliśmy sami.

Pamiętam, że ostatni odcinek od skrzyżowania ul. Sobieskiego i Traugutta do „Bratniaka” wciągało nas kilku „niedobitków” w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia (bo był mały ruch na ulicach i goniły terminy). Kable te podniosły jakość transmisji niemal o 100 % i umożliwiły transmisję bezpośrednie z Auli PG np. Inauguracji roku akademickiego 1964/65.

Ostatecznie zakończyło się na Politechnice, bo inne uczelnie nie znalazły środków na ten zbożny cel.

Dynamiczny rozwój Studenckiej Agencji Radiowej i jej coraz większe oddziaływanie na pozostałe  poza Politechniką uczelnie, spowodowało, że zaczęła ona pełnić funkcję środowiskową, a w strukturze organizacyjnej SAR pojawiła się funkcja Z-cy Redaktora Naczelnego SAR-u ds. Oddziałów (Oddziały – to były radia w innych uczelniach), zaś sam SAR podporządkowany był Radzie Okręgowej ZSP – przez co uzyskiwał większą niezależność w stosunku do poszczególnych uczelni.

To nasze SAR-owskie działanie wyrastało z pragnienia swobodnego wyrażania myśli, z potrzeby prezentacji własnych poglądów, często krytycznych wobec ówczesnych władz ZSP, uczelni i nie tylko.

Okazało się rychło, że jedynie muzyczne nasze programy nie budzą większych zastrzeżeń i w zasadzie są w porządku. Co do reszty – to bywało różnie.

Pierwszym naszym złym doświadczeniem była tzw. audycja kubańska. Było to nadane na antenie omówienie wypowiedzi jakiegoś uczonego radzieckiego na temat sytuacji ekonomicznej Kuby, gdzie w tekście znalazł się cytat mniej więcej taki: „że jeszcze jeden taki kraj jak Kuba i pójdziemy z torbami” – my tzn. Związek Radziecki.

Ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu – po mniej więcej tygodniu odezwał się Komitet Uczelniany PZPR i odbyło się tzw. podsumowanie. Stawaliśmy dzielnie i obroniliśmy SAR i Redakcję Polityczną – nie zdając sobie sprawy jakie chmury nadciągnęły nad nasze głowy. Otóż okazało się, że obrazili się studenci kubańscy studiujący na Politechnice – zawiadomili swoją ambasadę, ona zaś nasze MSZ, a to odpowiedni Wydział KC PZPR, oni zaś Komitet Wojewódzki, a potem Komitet Uczelniany itd. Obronił nas wówczas przewodniczący Rady Okręgowej ZSP Stanisław Ciosek, który miał bardzo silną pozycję w KW i w całym środowisku.

Później nasze stosunku z Komitetem Uczelnianym układały się dobrze, a za kadencji I sekretarza doc. Józefa Burzyńskiego, były wręcz bardzo dobre. Omijaliśmy czyhające zewsząd najrozmaitsze przeszkody i to nieraz wspólnie. Docent Burzyński sam wywodził się z ruchu studenckiego i potrafił nas zrozumieć i przeprowadzić przez różne trudne sytuacje.

Sławny był w tym czasie również spór o zarządzanie Redakcją Polityczną pomiędzy uczelnianymi organizacjami ZMS a ZSP w Politechnice. Wygrany zresztą przez ZSP przy niemałym udziale Komitetu Partii.

Ale również i nasze władze ZSP-owskie nie wolne były od prób nacisków na redaktorów, za  krytyczne osądy ich działalności. Te ostatnie przeszkody pokonywaliśmy z „uśmiechem na ustach”, traktowaliśmy je jako normalny atrybut życia w określonym środowisku.

Okres mojego najintesywniejszego działania w SAR-ze przypadł na lata 1961-1967. Miałem możliwość w ciągu pierwszych lat współpracować z czwórką pierwszych budowniczych SAR-u: A. Guzińskim, Zb. Hartwichem, M. Smoczyńskim i St. Stępniewskim.

Andrzej Guziński był niewątpliwie z tej czwórki największą indywidualnością. Był człowiekiem uniwersalnym – potrafił określić zadania dla techników, ale niewątpliwie podstawową jego troską i celem działania jednocześnie był program. Zbigniew Hartwich i Michał Smoczyński dowodzili całą techniką, a Staszek Stępniewski był twórcą i ideologiem całości „sarowskiej muzyki”. Sam zresztą grał w studenckim zespole.

Najściślej współpracowałem z Andrzejem Guzińskim. Najpierw byłem szefem redakcji społecznej, potem Z-cą Redaktora Naczelnego ds. Programowych, aż w końcu Redaktorem Naczelnym w latach 1964-1966.

Przewinęło się w tych latach przez SAR wiele postaci, których osobowość oddziaływała na innych i przez to na cały program.

Niewątpliwie osobą taką była Ola Baraniak pierwszy Z-ca Redaktora Naczelnego ds. Programowych. Towarzyszył jej zawsze mąż, już niestety nieżyjący Jerzy Baraniak – niestrudzony doradca i recenzent, człowiek wielkiej pogody ducha i ogromnego poczucia humoru.

Za czasów Olki zrealizowaliśmy kilka słuchowisk radiowych, że choćby wspomnę „Niekochaną”, czy „Harmonijkę” wg Patkowskiego, czy „Śmierć nie omija Itaki”.

To Ola spowodowała, że zakończyliśmy wspólne pisanie powstałej z mojej i Andrzeja inicjatywy „Szopkę studencką” – audycję, która „poleciała” w Radio Gdańsk i wygrała Ogólnopolski Konkurs na Studencką Audycję Radiową. (Szopkę wykonał nam studencki kabaret „Pi” – czy ktoś może ma ją w prywatnym archiwum?).

To razem z Olką pisaliśmy w trójkę z Andrzejem, pierwszą i ostatnią chyba w historii, powieść radiową w odcinkach pt. „Pokój 333”.

Wiele by jeszcze wspominać. Przypomnę drobny taki fakt – otóż te słuchowiska i reportaże rodziły zapotrzebowanie na dobrych wykonawców i lektorów. Wykonawcami byliśmy sami, część z nas zresztą występowała w działającym wówczas Dramatycznym Teatrzyku Studenckim „Kabały” i miała pewien staż za sobą, inni „dojrzewali w boju” – m.in., piszący te słowa zaliczył parę występów w słuchowiskach – śmiechu było co niemiara.

W słuchowiskach występowała również maleńka kilkuletnia córeczka Oli i Jurka – Magda.

Ale pojawiali się nowi koledzy m.in. przyszedł do nas i pozostał jakiś czas Andrzej Piszczatowski, młody dobrze zapowiadający się student Szkoły Teatralnej, później znany aktor. Czytał wspaniale. Interpretował teksty rewelacyjnie.

Koledzy któregoś razu postanowili mnie jako „władzę najwyższą” przetestować i przedstawili do akceptacji audycję będącą nastrojowym montażem poezji współczesnej, nagranym na pięknej muzyce Chopina. Czytał oczywiście A. Piszczatowski. Ja byłem zachwycony, audycję puściłem. Potem okazało się, że były to czytane przez niego spisy treści jakichś zbiorków wierszy, czy coś w tym rodzaju.

Przykładem kariery wzorowej, niemal  modelowej był Andrzej Nowak, który jako student I roku rozpoczął od przygotowywania tzw. „ciekawostek naukowo-technicznych” do naszego koronnego magazynu – „Dyliżansu aktualności”, potem przeszedł przez szefowanie redakcji informacyjnej i społecznej, był pierwszym Z-cą Redaktora Naczelnego ds. Oddziałów SAR, by wreszcie zostać Naczelnym – trzecim w historii – po Andrzeju Gruzińskim i piszącym te słowa.

Wszystkich ludzi, którzy pracowali w tamtych czasach pewno nie wymienię (zawodzi pamięć), ale wspomnieć muszę Teresę i Andrzeja Błaszkiewiczów, jedno z SAR-owskich małżeństw, ona filar redakcji muzycznej, on również, ale bardziej uniwersalny, aż wreszcie mój Z-ca ds. Programowych.

Piotra Nosala, Mieczysława Serafina, Andrzeja Cachę i Genowefę Sęk (też małżeństwo), Anię Seweryniak i Henia Tomaszewskiego – kolejne małżeństwo, wszyscy oni byli doskonali jako twórcy audycji literackich, muzycznych, reportaży itp.

Bezwzględnie wspomnieć muszę Zygmunta Charenia (dziś znany konstruktor żaglowców) i Marka Grzywaczewskiego – autora sławnej audycji kubańskiej, a także Staszka Mazurka i Bartłomieja Sęka – z Redakcji Politycznej. Niezwykle aktywnych publicystów Piotra Namysła i Janusza Nekandę-Trepkę, Andrzeja Żurawskiego, Jerzego Tusiackiego, Ryszarda Banacha. Jerzego Nizio i Ewę Polkowską – kolejne muzyczne małżeństwo, Piotra Nosala, Andrzeja Belę, Romka Wyrzykowskiego, Lubę Możdżer. To spod pióra i mikrofonu tych ludzi, oprócz wspomnianych już audycji, co tydzień ukazywały się „Palcem po mapie”, „Dokumenty, fakty, komentarze” – w Redakcji Politycznej. Cykl „Jacy jesteśm”. pogadanki lekarskie i felietony interwencyjne -w Redakcji Społecznej, czy „Od Bacha do Bartoka”, „Z Jazzem na Ty” – sylwetki piosenkarzy – w Redakcji Muzycznej.

Osobny rozdział należałoby poświęcić kolegom z techniki, którym zaczął przewodzić Michał Smoczyński oraz Zbigniew Hartwich, ale rychło pałeczkę przejęli Maciek Gadomski, Wojtek Andruczkiewicz, Boguś Mośnicki i Maciek Dziemidowicz, Andrzej Bylicki, Zdzisław Lewandowski, Tomek Błaszkiewicz (młodszy) i niezastąpiony Witek Godzwon. Chwała im, oni bowiem zrealizowali tzw. II etap przebudowy SAR-u i inne duże przedsięwzięcia. Ale to już inna historia.

Myśli z trudem przebijają się przez czas miniony, wyszukują fakty, ciekawostki, nie wszystko przywołam, może kiedyś.

Ale dziś ostatnia refleksja:

Mój czas w SAR-ze to był czas rzeczy dziejących się pierwszy raz:

– pierwsze słuchowiska,

– pierwsze relacje bezpośrednie z auli PG,

– pierwsze i ostatnie „kable”,

– pierwszy telefon miejski.

– pierwsza powieść radiowa.

Nie mówiąc już o pierwszym Studio Radiowym.

Kable, telefony i wszystkie łącza legalne i nielegalne – to była zasługa wielkiego przyjaciela SAR-u Kierownika Centrali Telefonicznej późniejszego Dyrektora Zakładu Studyjno-Projektowego PG Julka Wielińskiego, który sam był wielkim pasjonatem z charakterem, dlatego pewno nam sprzyjał.  Cóż byśmy załatwili bez niego. Czy w ogóle kiedyś urodzi się taki drugi Julek, który gotów był zostawić wszystko i załatwić dla nas pilną, kolejną transmisję poprzez telefon.

Wśród pierwszych wymienić trzeba relacje z V Kongresu ZSP z Warszawy nagrywane po każdym dniu obrad w Warszawie i pociągiem przesyłane do Gdańska i jeszcze tego samego dnia odtwarzane na antenie w programie wieczornym.

Bywało u nas wiele znakomitości,  dla nich  były to pewno pierwsze wizyty w tej dziwnej rozgłośni np. delegacje zagraniczne, znani twórcy – pamiętam Juliana Przybosia, Katarzynę Gertner itd.

Kiedy tak rośliśmy w siłę, przybywało nas całymi grupami, czuliśmy potrzebę wiedzy –  tej prawdziwie radiowej, pragnęliśmy poznać arkana  profesjonalizmu, stąd wzięła się nasza współpraca z Polskim Radiem. To ludzie z Radia przychodzili do nas lub też jeździli z nami na rokrocznie organizowane obozy i prowadzili wykłady na temat, jak robić prawdziwy wywiad, reportaż, relację.

Byli u nas redaktorzy: Gosk, Chybowski, Goszczurny, Radowicz i inni.

Magazyn Studencki „Niebieskie Żagle” był redagowany przez Zespół Studenckiej Agencji Radiowej. Gościliśmy często w Studio na Al. Zwycięstwa, czy w „montażowniach”. Kontakty były przyjazne, oni nas nazywali nieraz agentami SAR-u, my odwzajemnialiśmy im szczerą przyjaźnią.

Przeleciało jak błyskawica te czterdzieści lat, od narodzin jednej z najpiękniejszych inicjatyw studenckich. Czterdzieści lat pracy, doświadczeń, sukcesów i porażek.

Wielu ludzi wywodzących się spośród nas jest dziś profesorami wyższych uczelni, dziennikarzami radia i telewizji, politykami, działaczami gospodarczymi, właścicielami firm.

Wystarczyła jednak chwila czyjegoś zwątpienia, jakaś nieprzemyślana decyzja, czy brak „rewolucyjnej czujności”, a może zniechęcenie i zanik studenckiej inicjatywy, a z naszego SAR-u pozostają tylko piękne wspomnienia.

Niepotrzebne nikomu kable gniją gdzieś w ziemi, nie ma konsolet, magnetofonów, archiwów nagrań. Nie ma już studia, Wszyscy się rozproszyli. Ponoć niedobitki tkwią w Radio ARNET, ale i ono, jak mówią, chyli się ku upadkowi.

To co przeżyliśmy to jest i będzie nasze. Ale czy ktoś to zechce kontynuować, „podjąć mikrofon”, który Mietek Serafin wręczał (komu ?) na obchodach Jubileuszu w czerwcu 97 r? Czy siła tradycji i dorobek wielu pokoleń wystarczy. Chciałbym wierzyć, że tak.

Wspomnienia snuł Wojciech Jerzy WÓJCIAK

EJ/WW